Dla mojego kochanego muchomorka, który mi truje bez przerwy.
Wiesz, ze bez ciebie ten rozdział nie został by napisany.
Dziękuję ci Ann :*
Za masywnym, dębowym biurkiem siedział
siwy mężczyzna. Wpatrywał się w zgarbionego młodzieńca, który
siedział na krześle, po przeciwnej stronie biurka i zawzięcie
analizował słowa lekarza. „Zrobiliśmy wszystko co w naszej
mocy”. Słowa te brzmiały w jego głowie, powtarzane niczym echo.
-Co mam przez to rozumieć?-wychrypiał
spoglądając w stalowe tęczówki mężczyzny. Wyglądał żałośnie.
Lekarzowi zrobiło się go szkoda.
-Pańska narzeczona cudem wyszła żywa
z tego wypadku. Proszę jednak zrozumieć, że obrażenia jakie
doznała są bardzo poważne..- mężczyzna nie dokończył
wypowiedzi, bo młodzieniec mu przerwał.
-Nie jest moją narzeczoną.-
wyszeptał, po czym ukrył twarz w dłoniach. W ten sposób chciał
ukryć nadpływające łzy.
-Nie rozumiem.- odparł lekarz unosząc
w górę brwi.
-Dziś miałem jej się oświadczyć.
Rozumie pan? Dzisiejszego wieczoru. Kolacja w drogiej restauracji i
oświadczyny. A gdzie siedzimy? W tym cholernym szpitalu. Dziewczyna,
którą kocham walczy o życie, a ja mogę tylko bezczynnie
siedzieć.- blondyn zapłakał. Lekarz zaczął mu współczuć. Miał
długi staż pracy i przekazywanie złych informacji rodzinom
pacjentów nie wywoływało u niego już współczucia, jednak w tym
młodzieńcu było coś wyjątkowego.
-Panie Hayboeck. Proszę się nie
załamywać. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy. Operacja się
udała. Teraz wszystko zależy od pani Wagner. Jeśli będzie
wystarczająco silna, to wyjdzie z tego cało. -blondyn skierował
swoje niebieskie tęczówki na medyka.
-A co z dzieckiem?- wyszeptał łamiącym
się głosem.
-Nie mogliśmy nic zrobić.- młody
skoczek załkał żałośnie. Cieszył się na wieść, że zostanie
ojcem. Był gotowy na wszystkie wyrzeczenia, które się z tym
wiązały. Chciał być przy swojej ukochanej i wychowywać ich
wspólne dziecko. A teraz bał się, że może stracić i ją.
-Kiedy będę mógł ją
zobaczyć?-zapytał po dłuższej chwili.
-Nie prędzej niż pojutrze. Sam pan
rozumie. Każde najmniejsza infekcja może skutkować pogorszeniem
się stanu zdrowia pani Wagner. Dopóki nie zauważymy poprawy w
stanie zdrowia, będzie się pan musiał zadowolić przypatrywaniem
się ukochanej przez szybę. A teraz niech pan idzie do domu. Dziś
nie ma pan już na co tutaj czekać. Pańska ukochana jest pod dobrą
opieką. Proszę coś zjeść i się wyspać. Bo pańskie bezczynne
siedzenie jej nie pomoże. Gdyby się coś działo od razu pana
poinformujemy. -blondyn wstał i wyszedł z gabinetu na korytarz.
Lekarz wyszedł za nim, bo wiedział, że Michael go nie posłucha.
-Panie Schlierenzauer, proszę zabrać
pana Hayboecka do domu. Musi coś zjeść i się wyspać. Wasze
siedzenie tutaj nie ma sensu. Proszę przyjechać jutro koło
południa. Może wtedy będzie coś wiadomo. -mężczyzna odszedł.
Szatyn spojrzał na swojego przyjaciela.
-Chodź, odwiozę cię do domu. -wstał
i chwycił go za rękę, ciągnąc w stronę samochodu. Matka młodego
Hayboecka szła za nimi nic nie mówiąc. Kobieta była cały czas
wstrząśnięta tą sytuacją. Schlierenzauer powiedział jej, że
Meggi była w ciąży i że przez ten wypadek najprawdopodobniej
stracą to dziecko. Kobieta wiedziała, że musi teraz wspierać
syna. Wsiedli do samochodu szatyna, po czym pojechali pod dom
Michaela. Jego matka chciała zostać, ale on odesłał ją do
hotelu. Chłopak potrzebował samotności. Musiał sobie wszystko
poukładać. Nie chciał, by jego własna matka musiała oglądać go
w takim stanie. Gdy tylko opuścili mury jego domu, zakluczył drzwi
i poszedł się przebrać. Garnitur, w którym miał się elegancko
prezentować wyglądał żałośnie. Przebrał się w szare spodnie
od dresu i białą koszulkę. Nie wiedział co ze sobą począć.
Miotał się po domu. Jego umysł był przepełniony myślami o
blondynce. Chciał być teraz przy niej. Chciał poczuć ciepło jej
skóry. Chciał, by to wszystko okazało się tylko złym snem. Nie
mógł zasnąć. Do późnych godzin nocnych chodził bez celu po
domu, próbując zrozumieć dlaczego to wszystko spotkało akurat
jego. Chciał wiedzieć, czemu dziewczyna, która nosiła pod sercem
jego dziecko chciała od niego uciec. Nie zostawiła listu, ani nawet
wskazówki, że chce od niego odejść. Nic na to nie wskazywało.
Mężczyznę zmorzył jednak sen i zasnął skulony na kanapie.
*****
-Jak to miała wypadek?- Sandra
krzyknęła z niedowierzaniem. Cała złość na szatyna, który
wybiegł z domu bez słowa i wrócił o późnej porze całkowicie z
niej uleciała. Miejsce podenerwowania zajęło przerażenie. -Ale
ona.. dziecko.. miała mu dziś powiedzieć. Gregor, a co jeśli
ona...?-dziewczyna zaniosła się głośnym szlochem.
-Skarbie nawet tak nie mów. Wszystko
będzie dobrze.- Chłopak o czekoladowych oczach objął swoją
ukochaną.- Nie płacz skarbie. Ona przeżyje. I jeszcze kiedyś będą
mieli dziecko. My też będziemy mieli. Ciiii.- szeptał w jej włosy,
a blondynka żałośnie szlochała. Nie mogła pogodzić się z tym
co spotkało jej przyjaciółkę. Jedyną osobę, której mogła w
pełni zaufać. Meggi. Dlaczego właśnie coś takiego spotkało
akurat ją? Dopiero co jej życie miało się ułożyć. Spodziewali
się dziecka. I miało się to wszystko skończyć w taki sposób?
Ona nie mogła umrzeć. Michael by tego nie przeżył. Ona by tego
nie przeżyła. Wtuliła się mocniej w szatyna, a jej spazmatyczny
płacz pomału ustawał. Chłopak gładził ją po plecach. On też
cierpiał. Ta sytuacja go przerażała. Nagle zaczął się
zastanawiać co by zrobił, gdyby był na miejscu Michiego. Co by
zrobił, gdyby stracił Sandrę. -Ona musi być silna. I my też
musimy być silni. Dla niej.- wyszeptał w jej włosy. Po jego
policzku spłynęła pojedyncza łza, która zniknęła gdzieś w jej
włosach pachnących lawendą.
-Kocham cię.- szepnęła łamiącym
się głosem. Kącik ust szatyna mimowolnie uniósł się w górę.
-Chodź.- pociągnął ukochaną w
stronę sypialni. Dziewczyna mu się w pełni poddała. Potrzebowała
o wszystkim zapomnieć. Potrzebowała jego bliskości. Potrzebowała
jego.
*****
Nie wiedziała gdzie jest.
Czuła ciepło. Ciepło i błogość, które przeszywały ją na
wskroś. Nie przeszywały one jej ciała, bo zwyczajnie go nie miała.
Była istotą bezcielesną. Była nadzwyczajnym bytem. Przepełniało
ją uczucie spełniania. Czuła się lekka. Czuła miłość. Miłość
w najczystszej postaci. Wszędzie było światło. Nie oślepiało
jednak jej, nie raziło w oczy, nie było zbyt nachalne. Światło to
było przyjemne, ciepłe. Uczucie błogości trwało dalej. Trwała w
tym miejscu i nie wiedziała co dalej. Coś ją ciągnęło do
przodu, jednocześnie coś ją trzymało. Czuła, że nie powinna iść
dalej. Czuła się niczym latawiec na wietrze, gdy porywa go silny
podmuch. Chce lecieć naprzód, w nieznane, chce się poddać tej
sile, ale jest jednak ograniczany. Ogranicza go coś. Sznurek, który
jest kontrolowany przez człowieka i w odpowiednim momencie zmieni
jego kierunek, a w ostateczności ściągnie na ziemie. Ją też coś
ściągało. Nie wiedziała co. Czuła wewnętrzne rozdarcie. Czegoś
jej brakowało. Za czymś tęskniła. Czegoś jej było potrzeba.
Tylko w żaden sposób nie mogła sobie uświadomić czego.
*****
Biel. Wszędzie była biel,
której blondyn miał już serdecznie dość. Pozwolono mu w końcu
ją zobaczyć. Bał się tego co zobaczy. Żyła. Jej stan się
ustabilizował. Nie było już zagrożenia życia. Lekarze
oczekiwali, że lada dzień się wybudzi. Podszedł bliżej łóżka
i zobaczył ją. Leżała nieruchomo w tej białej pościeli. Była
blada. Jej cera prawie zlewała się z bielą pościeli. Jednak biel
ta była zmącona. Twarz jego wybranki była pokryta zadrapaniami i
siniakami, które przybrały zielonkawo-żółty kolor. Mimowolnie
dotknął delikatnie swoimi palcami jej jasnej skóry. Przejechał
opuszkami palców po siniaku, który zdobił teraz jej policzek, na
którym tak często pojawiał się rumieniec. Myśl o tym jak
cierpiała Megi - najważniejsza istota w jego życiu, powodowała,
że jego zmysły ogarnęło szaleństwo. Po twarzy mężczyzny
spłynęła jedna łza. W ślad za nią spływały kolejne. Jego
zmężniałe rysy twarzy wydawały się nagle bardziej chłopięce i
niewinne. Jego serce rozdzierało się na drobne kawałeczki, które
wielkością były drobniejsze nawet niż łepki od szpilek, którymi
przypinała ich wspólne zdjęcia do tablicy korkowej. Zawsze była
taka drobna i krucha. Odkąd ją zobaczył chciał ją ochraniać.
Teraz jej drobne ciało wyglądało jeszcze bardziej mizernie.
Odnosił wrażenie, że kołdra osnuta białą powłoką ją
przygniata, nie pozwala oddychać. Delikatnie ujął jej dłoń i
przysunął do niej swoją twarz. Oparł na niej swoje czoło,
jednocześnie cały czas trzymał jej drobną dłoń w uścisku. Jego
słone łzy spływały na jej delikatną dłoń. Bał się, że może
ją stracić. Była obok niego. Tak blisko, a jednak tak daleko.
Chciał, by się obudziła. Aby obdarzyła go tym swoim uroczym
uśmiechem, który zawsze mu serwowała na chwilę przed tym, jak
wspinała się na palce, by złożyć na jego ustach pocałunek. Jej
usta. Dawniej zawsze były kusząco różowe. Miękkie i ciepłe.
Zachęcające do pocałunków. Nigdy nie używała szminek ani innych
zbędnych mazideł. Dla niego była idealna bez tego. Zdarzyło się
może raz czy dwa, że przejechała usta czerwoną szminką, było
jednak to bardziej za namową Sandry niż jej własna decyzja. Teraz
jednak te usta miały inną barwę. Barwę przypominającą fiolet.
Były blade i szorstkie. Ten widok sprawiał, że jego dusza
krzyczała. Dla niego torturą było patrzenie na nią w takim
stanie. Jego oddech był nierównomierny, dłonie pociły się
bardziej niż przed skokiem na skoczni mamuciej a serce biło
szybciej niż bije serce kolibra. Swoją drogą, zadziwiające jak
szybko poruszają swoimi skrzydłami te maleńkie ptaszki. Jedynym
głosem, który dochodził do jego uszu było miarowe pikanie
maszyny, która stała obok łóżka. Gdy uspokoił już swój
oddech, do odgłosu pikającej maszyny dołączyło tykanie zegara.
Tik-tak. Tik-tak. Młodego skoczka zaczęło ogarniać szaleństwo. W
jego głowie rodziło się mnóstwo myśli. Większość z nich
kończyła się w miejscu, że blondynka umiera.
-Potrzebuję cię,
rozumiesz?- wychrypiał żałośnie. -Nie rób mi tego. Nie zostawiaj
mnie samego.-uścisnął mocniej dłoń swojej ukochanej.- Proszę.
Bez ciebie moje życie nie ma sensu.- pocałował wierzch jej dłoni.
-Wróć do mnie. Potrzebuję cię.- dodał głośniejszym tonem. Głos
ten był przepełniony bólem. Zapłakał żałośnie po raz kolejny.
-Panie Haybeck. Niech pan
wróci do domu. Jest już późno.- usłyszał za sobą głos
lekarza, a na ramieniu poczuł ciężar dłoni mężczyzny. Nawet nie
usłyszał kiedy wszedł on do sali. -Siedzi pan tutaj już kilka
godzin. Ona potrzebuje odpoczynku. I pan również. Proszę wrócić
do domu. Przespać się. Wróci pan do niej jutro.- mężczyzna
wyszedł z sali. Zostawił go samego. Chciał zostać przy niej.
Wiedział jednak, że nie może, że następnego dnia czeka go
trening i nawet Pointner nie ma tyle cierpliwości. Poprawka.
Pointner nie posiada czegoś takiego jak cierpliwość czy
wyrozumiałość. Gdyby nie wpłynęli na niego inni członkowie
sztabu szkoleniowego, to młody Haybeck już dawno wyleciałby z
kadry. Niestety. Zgrupowanie czekało go już za kilka dni. Nie
chciał zostawić Meggi samej. Fakt, że Sandra obiecała mu czuwanie
przy niej wcale nie napawał go optymizmem, tym bardziej nie podnosił
go na duchu. -Musisz być silna. Dla mnie. Dla nas.-wyszeptał, po
czym złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Przyglądał jej
się uważnie jeszcze przez chwilę w oczekiwaniu, czy się
przypadkiem nie zbudzi. Łudził się, że jej oczy zaraz się
otworzą, niczym w historii o śpiącej królewnie. W jego sercu
żyła nadzieja, że będzie jej księciem, który zbudzi ją ze snu.
Nic takiego jednak się nie stało. Nadal spała. Jej klatka
piersiowa poruszała się nieznacznie. Oddychała. Tak bardzo chciał
poczuć jej ciepły oddech na swojej skórze. Jej dłonie wplątujące
się w jego włosy. Jej wargi na jego wargach. Chciał by ona stała
się nieodłącznym elementem jego życia. Budzić się każdego
ranka i zasypiać przy niej. Obdarowywać kwiatami, pocałunkami.
Pisać listy miłosne. Wyznawać jej miłość przed zaśnięciem i
witać ją tym wyznaniem zaraz po przebudzeniu. Chciał stanąć
razem z nią na ślubnym kobiercu. Stworzyć rodzinę, mieć dzieci.
Tak bardzo chciał. Ale nie mógł. Nie teraz. Teraz wszystko zależy
od niej. To ona musi walczyć, by ich wspólna przyszłość była
możliwa. -Musisz być silna. Musisz.- powtórzył cicho i wyszedł z
sali. Tak po prostu. Wyszedł i skierował się w stronę domu.
Musiał się odreagować. Czuł narastającą w nim złość wywołaną
bezsilnością. Zaczął biec przed siebie. Płuca zaczęły go
palić, a nogi po jakimś czasie zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
Nie przerwało to jego szaleńczego biegu. Zatrzymał się dopiero
gdy był przed domem. Zatrzymał się. Oddychał ciężko. Wszedł do
środka i zakluczył drzwi. Oparł się plecami po ścianie i osunął
się po niej na podłogę. Nie powstrzymywał już łez, które
płynęły niczym wartki strumień górski, który to mijali na
jednej z ich pieszych wycieczek w Alpy. Zachwyciła się nim wtedy.
Pamiętał jej uśmiechniętą twarz, gdy ochlapała go wodą i tą
jej niewinną minę. Pamiętał też, że gdy chciał ją ochlapać,
ona wpiła się w jego usta i zapomniał nagle o całym świecie.
Chciał by tak było i tym razem. Został z tym sam. Przytłoczony
tym jaki los zgotowało mu życie. Otarł policzek rękawem, ale na
miejscu startych łez pojawiały się nowe. Podobno prawdziwi
mężczyźni nie płaczą. Cóż. Albo Michael nie jest prawdziwym
mężczyzną, albo nie kochali nigdy oni miłością prawdziwą. Bo
jak można siedzieć bezczynnie, gdy miłość ich życia balansuje
gdzieś na granicy życia i śmierci. Lekarze zrobili wszystko co
było w ich mocy. Reszta zależy od niej. Od tego czy będzie
walczyła o ich wspólne szczęście, czy odda tę walkę walkowerem.
*****
Jej spokój i harmonię coś
zaburzyło. Dała krok na przód. Chciała poznać źródło tej
błogości. Natura ludzka charakteryzuje się ciekawością. Pytanie
czy była jeszcze człowiekiem. Przybliżyła się do poznania
odpowiedzi, gdy nagle stało się coś niespodziewanego. Usłyszała
go. Głos. Męski, zachrypnięty, męski. Przeszył ją na wskroś i
zmusił do cofnięcia się.
-Wróć do mnie. -skupiała
się na źródle tego głosu. Próbowała je odnaleźć. Skupiła na
tym całą swoją uwagę.- Potrzebuję cię. -prośba ta pociągnęła
ją w stronę głosu. Czuła się trochę jak w zawodach na
przeciąganie liny. Z tą różnicą, że ona była liną. I
balansowała na granicy. Wyczekiwała na ponowne usłyszenie głosu,
ale nic takiego nie nastąpiło. Jej umysł powtarzał niczym echo
„potrzebuję cię” ale siła głosu słabła, aż w końcu stała
się niesłyszalna. Powróciła do sytuacji początkowej. Do punktu
równowagi. Kto wygra te zawody? Co będzie silniejsze? Ciekawość
poznania co dalej, czy głos, który ją tak bardzo kusi i przyciąga.
Postanowiła poczekać. Uczucie spełnienia i miłości, które
odczuwała już po chwili sprawiło, że zapomniała o głosie. O
jego prośbie. Zatraciła się w błogości. W niebycie. W
nieistnieniu.
Ale istniała. Była
namacalna. Jednak tak bardzo odległa, choć była na wyciągnięcie
ręki..
*****
Wracała do mieszkania po
ciężkim dniu w pracy. Nie marzyła o niczym innym jak o gorącej
kąpieli. Nie czuła palców u stóp. Zawsze kochała wakacje, jednak
teraz była gotowa je znienawidzić. Weszła na klatkę schodową, po
drodze minęła blondynkę, która obdarzyła ją promiennym
uśmiechem. Zdawało się, że była to jej sąsiadka. To od niej
pożyczyła cukier. No może nie bezpośrednio od niej, bo pożyczyła
go od szatyna, ale z pewnością był to jej cukier. Odwzajemniła
uśmiech i po chwili stanęła przed drzwiami swojego mieszkania. Ku
jej zaskoczeniu na wycieraczce leżał bukiet żółtych róż. Z
niedowierzaniem podniosła bukiet, otworzyła mieszkanie i weszła do
środka. Wstawiła kwiaty do wazonu i odczytała bilecik.
„Mam nadzieję, że
właścicielka najbardziej hipnotyzujących oczu da się zaprosić na
kolację. Wpadnę o 19.”
Zerknęła na zegar i
zamarła. Według wskazówek zegara miała nieco ponad godzinę. Nie
zastanawiając się dłużej poszła do łazienki wziąć relaksującą
kąpiel. Do dwudziestu minutach moczenia się w wannie mogła się
wziąć za przygotowanie się do randki. Nie była pewna kto ją
zaprosił. Może jeden z sąsiadów? Znała ich tylko z widzenia,
kilka razy wymienili się uprzejmościami. Rozczesała swoje włosy,
które wcześniej miała splecione w warkocz i psiknęła się
perfumami. Rzęsy podkreśliła tuszem. Przejrzała się w lustrze.
Była zadowolona z efektu. Ubrała na siebie kremową, prostą
sukienkę przed kolano i była gotowa. Dobrała do tego turkusowe
korale i po chwili usłyszała dzwonek do drzwi. Uśmiechnięta
otworzyła drzwi i ujrzała jego.
-To ty.- powiedziała bez
przekonania. Blondyn niezrażony tym co właśnie powiedziała, podał
jej kwiaty i obdarzył zniewalającym uśmiechem.
-Pięknie wyglądasz.-
powiedział, gdy wzięła od niego kwiaty. Jej policzki oblał
rumieniec, co dodało jej uroku. Była niczym lalka porcelanowa.
Delikatna i krucha. Jeden fałszywy ruch mógł wszystko zepsuć.
-Dziękuję. -wymamrotała
cicho i poszła włożyć kwiaty do wazony. Młodzieniec stał w
drzwiach wyczekując -Cholera jasna!- usłyszał z głębi mieszkania
i po chwili znalazł się przy blondynce.- właśnie dlatego
nienawidzę róż.- wysyczała ssąc palec, który zraniła kolcem
róży.
Dalsza część wieczoru
należała do średnio udanych. Blondynka wyraźnie straciła humor.
Nawet jego próby zabawiania jej żartami okazały się fiaskiem.
Zrezygnowany odprowadził ją do domu.
-Tak właściwie to nawet
nie zapytałem cię o imię.- wypalił gdy stali przed drzwiami jej
mieszkania. Spojrzała na niego zaskoczona. Też o tym zupełnie
zapomniała.
-Magdalena- wyciągnęła
dłoń w jego kierunku.
-Michael-uścisnął
delikatnie jej dłoń. Ich spojrzenia się spotkały, magia jej oczu
zaczęła na niego działać. Nie trwała jednak zbyt długo, bo
dziewczyna odwróciła wzrok. -Dobranoc Meggi- odparł chłopak, po
czym złożył na ustach dziewczyny szybki pocałunek i odszedł,
zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. Dziewczyna
zniknęła za drzwiami mieszkania. Oparła się o nie i głęboko
oddychała. Czuła dziwne uczucie w żołądku. Na twarzy widniał
uśmiech, a policzki piekły od rumieńców. Miała mnóstwo
wątpliwości. Niewątpliwie jednak blondyn miał na nią
niepokojący wpływ. Nie tylko ją dręczyły wątpliwości. Blondyn
czuł się gorzej niż ona. Nie mógł spać. Nie wiedział co ze
sobą począć. Nie mógł usiedzieć w miejscu dłużej niż
dziesięć minut.
-Stary, ty się chyba
zakochałeś.- zażartował Stefan widząc jak ten chodzi nerwowo po
mieszkaniu przyjaciela. -Idę spać. Nie zdemoluj mi mieszkania.-
zaśmiał się i zostawił blondyna sam na sam z myślami. Czy to
prawda? Zakochał się? Trafiła go strzała amora i sprawiła, ze
jego serce bije szybciej. Bije dla niej. A co jeśli ona nie czuje
tego samego? Jeśli go wyśmieje, a ten pocałunek tylko dolał oliwy
do ognia? Wiedział jedno. Nie odpuści bez walki. Wiedział, że
czeka go jednak poważna rozmowa. Podobno cel uświęca środki.
Podobno..
____________________________________________________________
Witajcie moje kochane.
Po pierwsze bardzo bym chciała podziękować za wszystkie komentarze. Nawet nie wiecie jakiego powera mi dajecie. Jesteście kochane i najlepsze.
I przyznam szczerze, że gdyby nie te komentarze, to nie jestem pewna, czy w ten weekend by coś powstało.. Szczerze wątpię.
Jeśli doszukacie się w rozdziale jakiś błędów, literówek, mieszania czasów to wybaczcie mi, ale zważywszy na to, że za punkt honoru wzięłam sobie dodanie rozdziału w ten weekend powinnyście zrozumieć. Pisanie po nocy mi nie służy, jednak mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Długość w końcu mnie zadowala :)
I teraz wiadomość, która was pewnie mniej ucieszy. Kolejny dopiero za dwa tygodnie.
I nie. Ja wcale nie jestem okrutna. Ja po prostu zaczynam kurs na prawo jazdy i przez najbliższe dwa tygodnie nie będę miała na nic czasu. A że oceny są jakie są, to czas jaki mi zostanie (a dużo go nie będzie) będzie trzeba poświęcić na naukę.
Tak więc za 2 tygodnie ponownie się odezwę.
Buziaki :**