środa, 24 grudnia 2014

Szósty

Kochani, 
ode mnie- dla was.
Wesołych Świąt

*****


Wyjechał. Zostawił ją samą. Walizki, które jeszcze wieczorem stały w korytarzu, gdzieś zniknęły. Nie dało się również nigdzie dostrzec jego blond czupryny, na stole też nie stał pusty kubek po wypitej kawie jak każdego ranka. Oparła się o ścianę i westchnęła cicho. Jeszcze kilka dni temu oddałaby wszystko, żeby pobyć sama. Teraz jednak czuła się nieswojo. Brakowało jej obecności blondyna, lubiła gdy krzątał się w pobliżu. Założyła na siebie jego bluzę, która wisiała w przedpokoju, zakluczyła mieszkanie i zapukała do drzwi obok. Otworzyła jej zaspana Sandra, która bez słowa wpuściła ją do środka.
-Masz fajki? -zapytała bezpretensjonalnym tonem kierując się w stronę balkonu. Była przekonana, że tam je znajdzie. Sandra podążyła w ślad za nią.
-Przecież ty nie palisz.- stwierdziła blondynka podając przyjaciółce zapalniczkę. -To tylko kilka dni. Szybko zleci. - wzięła papierosa z paczki i szybko go odpaliła. Zaciągnęła dym do płuc i po chwili go wypuściła.
-Ale tu wcale nie chodzi o Michaela.- zaprzeczyła momentalnie, jednak jej głos nie brzmiał pewnie. Obie wiedziały, że kłamie. -Ja zwyczajnie nie lubię siedzieć sama w domu, więc przyszłam do ciebie.- wyznała zaciągając się dymem. Sandra kiwnęła tylko twierdząco głową. Paliły w milczeniu. Obie miały wiele do powiedzenia, jednak żadna nie chciała psuć ciszy powstałej między nimi. Jeszcze przed wypadkiem mówiły sobie o wszystkim bez najmniejszej krępacji, teraz coś było nie tak. Sandra zgasiła papierosa pozostawiając go w popielniczce i głośno westchnęła.
-Chodź, zrobię ci śniadanie.- nie czekając na reakcje przyjaciółki wróciła do mieszkania. Wiedziała, że ta dwójka cały czas jest w sobie zakochana, oni zwyczajnie się zagubili w swoich uczuciach. Wstawiła wodę oraz wyjęła z szafki patelnię, a z lodówki kilka jajek. Przygotowała jajecznicę i nałożyła ją na talerzyki. Właśnie w tym momencie do kuchni wróciła Meggi.
-Nawet nie wiesz jaka jestem głodna.-powiedziała podchodząc do zlewu by umyć ręce, po czym szybko usiadła do stołu.
-Domyślam się, znowu schudłaś ostatnio. - Sandra nie myliła się. Meggi, która od dziecka była drobna, po wypadku wychudła jeszcze bardziej. Ona sama nie przejmowała się tym, jednak jej najbliżsi bardzo się niepokoili z tego powodu.
-To wszystko przez stres. Sama rozumiesz. Uczelnia. Michael. Wspólne mieszkanie. Ostatnio bywa tak, że czuję się kimś obcym w swoim własnym ciele. -Upiła łyk kawy, którą Sandra przygotowała w międzyczasie. -Gubię się już w tym wszystkim. A ty jak to widzisz?-spojrzała w oczy przyjaciółki.
-Mi się wydaje, że ty nadal kochasz Michaela, ale boisz się tego uczucia. -skwitowała blondynka na co druga odwróciła wzrok. Na jej twarzy pojawił się rumieniec zakłopotania.
-Boję się. Wszystko jest dla mnie obce i nowe. Z jednej strony jest dla mnie zupełnie obcym człowiekiem, z drugiej jednak coś mnie do niego ciągnie. Chciałabym sobie przypomnieć to wszystko, ale nie mam na to żadnego wpływu.- westchnęła dopijając kawę. Odstawiła pusty już kubek na blat i zaczęła wodzić palcem po kubku tworząc bliżej nieokreślone wzory. -A jak między tobą a Gregorem? -źrenice Sandry momentalnie się poszerzyły, a na jej twarzy zagościł promienny uśmiech. Miłość, która od niej wprost promieniowała była czymś budującym na duchu.
-Jest cudownie.- wyznała- Po powrocie ze zgrupowania zabiera mnie na urlop gdzieś w tropiki. Odnoszę wrażenie, że zamierza mi się oświadczyć. -iskierki szczęścia tańczyły w jej oczach a Meggi widząc radość przyjaciółki poczuła ciepło w sercu.
-Tak bardzo się cieszę. -przytuliła przyjaciółkę -Mam rozumieć, że będę druhną na twoim ślubie?- zażartowała. Meggi dzięki tej wiadomości momentalnie zapomniała o trapiących ją uczuciach, obie były zbyt pochłonięte wstępnym planowaniem ślubu Sandry i Gregora.


*****


W zupełnie innej części Europy w ogromnej sali restauracyjnej przy stole siedziało kilku mężczyzn. Wszyscy dość wysocy i szczupli, a od ich stolika dość często dochodziły wybuchy śmiechu. Wśród nich jedna osoba tylko się nie śmiała. Sprawiała wrażenie nieobecnej. Śniadanie leżało na jego talerzu nietknięte. Trener i koledzy z kadry patrzyli na niego ze współczuciem.
-Co ta miłość robi z człowiekiem- żartowali bardzo często, gdy nie było go w ich towarzystwie. Blondyn ostatnimi czasy wolał przebywać sam. Samotne bieganie było o wiele bardziej kuszące niż siedzenie z kumplami i granie w gry na konsoli. Czasami tylko Gregor do niego dołączał, wtedy jednak biegali w milczeniu. Gregor rozumiał jego uczucia nawet gdy on nic nie mówił, a on był najzwyczajniej w świecie mu wdzięczny za wszystko. Biegając mógł myśleć o wielu sprawach. Najczęściej jednak myślał o niej. Zastanawiał się co robi w danym momencie, co jej się śniło danego dnia, albo czy tęskni za nim. Ich jedyny kontakt ograniczał się do smsowej wymiany „Dzień dobry” każdego ranka, czy też „dobranoc” każdego wieczora.
-Michi, martwimy się o ciebie.- usłyszał pewnego wieczoru od samego Pointnera. -Nie możesz się tak wszystkim zadręczać. Musisz umieć rozdzielić życie prywatne i zawodowe. Od tamtego feralnego dnia nie oddałeś ani jednego poprawnego skoku. Nasz psycholog bardzo chętnie ci pomoże. -blondyn słysząc o psychologu momentalnie zacisnął dłonie w pięści.
-Nie potrzebuję psychologa. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. -krzyknął zrywając się z krzesła, na którym wcześniej siedział. Jego krzyki dało się słyszeć aż na korytarza.
-Jak uważasz. Pamiętaj jednak, że moja oferta jest nadal aktualna i jeśli zmienisz decyzję możesz się w każdej chwili do mnie zgłosić.-mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie.
-To nie będzie konieczne, ale dziękuję. -rzucił oschle blondyn, po czym opuścił pokój zajmowany przez trenera. Ten pozostał sam z problemem. Chciał pomóc młodemu Hayboeckowi, nie chciał, by popełnił ten sam błąd co on kiedyś i przez nieszczęśliwe uczucie zaprzepaścił swoją szansę na sukces. Miłość jest potężnym uczuciem, które zarówno może budować, jednocześnie może zniszczyć wszystko co do tej pory osiągnąłeś. Zawsze ostrzegał swoich zawodników przed miłością i gdy tylko któryś się zakochał, on od razu zaczynał się niepokoić. W jego karierze trenerskiej to właśnie Hayboeck był pierwszym takim przypadkiem. Postawił sobie za główny cel przywrócenie go do formy, bez względu czy będzie z Meggi, czy też nie.


*****


-Nie jestem gotowa- powtarzała po raz kolejny tego dnia. Michael zaśmiał się tylko, po czym dał jej soczystego buziaka w usta. -Mówię ci, ja nigdzie z tobą nie jadę. -założyła ręce na piersiach i zrobiła obrażoną minę.
-Skarbie, to tylko moi rodzice. Nie masz się czego obawiać. -chwycił ją za podbródek i złożył na jej ustach pocałunek, który zaparł jej dech w piersiach. Takie działanie zawsze sprawiało, że ona mu ulegała.
-Ale.. -bała się strasznie tego spotkania, ale jedno jego spojrzenie sprawiło, że uległa. -Dobrze, pojadę, ale jeśli im się nie spodobam to będzie twoja wina. -zaśmiał się widząc jej zaciętą minę.
-Mówiłem ci już, że cię kocham?- przyciągnął ją do siebie i pocałował. Zaśmiała się tak jak on najbardziej uwielbiał.
-Tylko jakiś tysiąc razy. -tym razem to on się zaśmiał. Uwielbiał ją za tą jej szczerość i pogodę ducha. -Naprawdę musimy tam iść? -zrobiła proszącą minę.
-Musimy. Muszę im przecież przedstawić miłość mojego życia. -złapał ją za rękę, co dodało jej otuchy. Bez gadania ubrała płaszcz, który jej podał i wsiadła do jego auta. Po dwóch kwadransach jechania w ciszy dotarli na miejsce. Posiadłość zaparła jej dech w piersiach. Panorama alp była wprost prześliczna, a miejsce już na pierwszy rzut oka wydawało się przytulne.
-Michi jak miło cię widzieć. -kobieta w średnim wieku podeszła do blondyna i objęła go na przywitanie.
-Ciebie również Margaret. -uśmiechnął się do niej. -A to jest Meggi. -przedstawił ukochaną. -Skarbie, to jest Magraret, moja macocha.- kobieta również przytuliła przestraszoną blondynkę, a ona odetchnęła z ulgą. Rodzina Michaela przyjęła ją bardzo serdecznie.
-To co, kiedy ślub?- zapytał młodszy brat Michiego, Alex. Na twarzy blondynki pojawił się rumieniec zakłopotania, jednak blondyn wcale nie przejął się pytaniem.
-Stefan jest starszy, więc to on pierwszy powinien się ożenić. Więc Stefanku mój kochany szukaj wybranki, bo i mnie do ożenku prędko. -wszyscy zebrani przy stole wybuchnęli śmiechem. Blondynka czuła się tam jak w domu. Widząc Michaela wśród najbliższych upewniła się, że przy niej nikogo nie udaje i cały czas jest sobą. Właśnie takiego go pokochała i takiego chciała kochać już zawsze. I na zawsze..




____________________________________________________
Halo, halo, jest tu kto? Pamiętacie mnie jeszcze?
Miałam powrócić do was dopiero po maturze, ale coś w moim wnętrzu kazało mi napisać ten rozdział. 
Dopiero niedawno uświadomiłam sobie jak bardzo tęsknię za pisaniem i za wami. 
Niestety matura jest w tym momencie najważniejsza, a mówiąc szczerze dużo nauki jeszcze przede mną. Jeśli chodzi o to coś powyżej to przepraszam, bo wyszłam już z wprawy. 
Z resztą moje poprzednie wpisy nie były na jakimś mega poziomie, więc ten za bardzo od nich nie powinien odbiegać. Koniec marudzenia, czas na konkrety.

Wesołych Świąt kochani. Bądźcie zdrowi, szczęśliwi i uśmiechajcie się każdego dnia.
 Życzę wam miłości, która sprawi, że zabraknie wam tchu. 
Życzę wytrwałości w noworocznych postanowieniach.
Życzę, by 2015 rok był dla was szczęśliwy. 
I przede wszystkim, życzę byście pozostali sobą.
Wesołych świąt kochani.

środa, 30 lipca 2014

Przepraszam...

Cześć.
Jak pewnie zauważyłyście dawno się nie pojawiło nic nowego.
To nie tak, że ja o was zapomniałam. Jest mi strasznie przykro, ale moja wena gdzieś zaginęła po drodze i nie mam pojęcia kiedy wróci. Miałam nadzieję, że w wakacje uda mi się cokolwiek napisać.
Niestety. Wszelkie pomysły na to co dalej zniknęły. Stoimy w miejscu, ja, Meggi i Michi. Ja jestem bezradna, Meggi jest zagubiona, a Michi zakochany po uszy. Mogłabym ciągnąć to dalej. Zmusić się do pisania i  może coś by się urodziło. Nie w tym rzecz.
To opowiadanie jest takim moim dzieckiem. Musi być dopieszczone, takie jak sobie zaplanowałam.
Wcześniej sądziłam, że moje problemy z pisaniem się biorą z problemów prywatnych. Myliłam się.
Moja wena zniknęła prawie tak szybko jak się pojawiła. Straciłam serce do pisania opowiadań.
I właśnie dlatego zawieszam.
Dziękuję wam za każde wyświetlenie bloga, każdy komentarz, każdą wiadomość na gg od was.
Ja tutaj wrócę do was. Wrócę razem z Michim i Meggi, by skończyć tą historię, tak jak to zaplanowałam.
Pewnie też zauważyłyście, że zniknęłam z waszych blogów już jakiś czas temu.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Po prostu wasze blogi za bardzo mnie rozpraszały.
Zamiast skupiać się na rzeczach ważnych, skupiałam się na tym, czy aby nic nowego się nie pojawiło.
Dlatego mam dla was kolejną informację.
Jako, że należę do osób ambitnych i zależy mi na studiowaniu na pewnej uczelni, to w klasie maturalnej nic nie może mnie rozpraszać. W związku z tym, powrócę do świata żywych prawdopodobnie po maturze. (o ile wytrzymam)
Jeśli ktoś z was będzie na mnie czekał, będzie mi bardzo miło. Jeśli odejdziecie- zrozumiem.
Nie znikam jednak całkowicie z blogosfery. Rozpoczęłam zupełnie nowy projekt, coś co mnie nie rozprasza, a wręcz przeciwnie. Założyłam bloga, na którym przelewam swoje rozmyślenia i żale. Jeśli ktoś z was by chciał zajrzeć, to zapraszam:  >>LINK<<
Natomiast jeśli chodzi o opowiadanie o Peteru, to mam nadzieję, iż uda mi się je skończyć do września. Zostało już naprawdę niewiele do końca tej historii.

Bardzo dziękuję wam za wszystko i jeszcze raz przepraszam.
I obiecuję: wrócę tutaj i poprzewracam znów wszystko do góry nogami, tak żeby nie było nudno ;P

niedziela, 25 maja 2014

Piąty

 Z dedykacją dla Moniki. 
Dziękuję za wszystko głupolu :*


Co gdy nagle wszystko traci sens? Nadzieja, którą miałeś w sobie przez cały czas zostaje ci brutalnie odebrana, a szczęście wymyka ci się z rąk, przelatuje pomiędzy palcami. Ta złość, ten ból, gdy masz nadzieję, że wszystko już będzie dobrze, a nagle wszystko się pieprzy. Zupełnie jakby los z ciebie kpił, chciał ci dokuczyć, pokazać, że nie możesz być szczęśliwy. Ale ty się nie poddajesz. Walczysz dalej o swoje szczęście.
Kolejne dni były dla niej ciężkie. Cała ta sytuacja wydawała się absurdalna. Ci wszyscy ludzie, którzy twierdzili, że ją znają zaczynali ją przerażać. Czuła się jak w jakimś niskobudżetowym filmie. Miała nadzieję, że to są żarty, ale wszystkie wątpliwości rozwiała jej rodzicielka. Jedyna osoba, która potrafiła przemówić jej do rozsądku. To właśnie dzięki swojej matce Meggi podjęła decyzję o pozostaniu w Austrii. Mieszkanie z zupełnie obcym dla niej facetem w jednym mieszkaniu było dla niej krępujące i będąc zupełnie szczerym, robiła to tylko ze względu na studia.
Ich wspólne fotografie dopiero przekonały ją, że rzeczywiście coś ich łączyło. Michael starał się jak mógł, by panowała między nimi normalna atmosfera, jednak ostatecznie efekty różniły się znacząco od oczekiwań. Zgodził się nawet spać na niewygodnej kanapie w salonie, gdy stwierdziła, że nie będzie spała z obcym facetem w jednym łóżku. Mieszkanie z nią sprawiało mu pewien ból. Była tak blisko niego, jednocześnie była mu tak daleka. Nie mógł jej przytulić, obdarzyć pocałunkiem, zasypiać i budzić się u jej boku. Czasami budził się w nocy i czuł zwyczajną pustkę. Chodził po domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Zdarzało się, że słyszał jej płacz. Ją to wszystko również przerastało. Nie wiedział w takich momentach jak się zachować. Chciał iść ją przytulić, dodać otuchy, jednak bał się jej reakcji. Nie chciał pogorszyć relacji, która była miedzi nimi, zbytnią nachalnością.
-O czym tak myślisz?- zapytała pewnego razu, gdy siedział w środku nocy na kanapie, tępym wzrokiem wpatrując się w dogasający ogień w kominku. Zamrugał kilkakrotnie, po czym spojrzał głęboko w jej oczy. Usiadła obok niego i patrzyła w ten sam punkt co on jeszcze przed chwilą.
-O nas. -odparł krótko. Westchnęła cicho. Wiedziała, że prędzej czy później czeka ich ta rozmowa. Sandra już ją uprzedziła, że Michi tak łatwo nie odpuści. -W przyszłym tygodniu wyjeżdżam na zgrupowanie.- kontynuował. Zauważyła, że bawił się nerwowo palcami.- w przyszłym tygodniu też wracasz na uczelnie. -przerwał na chwilę. Przełknął głośno ślinę. -i chodzi o to, czy dasz sobie sama radę? Bo wiesz, jeśli nie to ja mogę z tego jeszcze zrezygnować.- niemal się zaśmiała z jego troski o nią. Instynktownie chwyciła jego dłoń, a on spojrzał w jej stronę.
-Dam sobie radę. Jestem już dużą dziewczynką- zaśmiała się.
-Ale przecież ty..- jej spojrzenie spowodowało, że nagle zamilkł.
-Dam sobie radę.- powtórzyła z większym naciskiem. -Nie możesz rezygnować ze skoków dla mnie, rozumiesz? -mówiła stanowczym tonem. Patrzył w jej oczy, jednocześnie przybliżał swoją twarz do jej twarzy. Poczuła się zagrożona, spuściła wzrok i odsunęła się od niego.
-Michi ja nie potrafię.- zrozumiał. Podziałało na niego jak wiadro zimnej wody. Wstał szybko z kanapy i wyszedł na balkon. Wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni dresów i odpalił jednego papierosa. Zaciągnął się dymem. Przyglądała mu się z troską. Był dla niej obcy, ale martwiła się o niego. Wiedziała, że go rani i czuła się winna. Nałożyła na siebie sweter, wzięła jego bluzę i dołączyła do niego.
-Przeziębisz się. -podała mu bluzę. Założył ją na siebie nawet na nią nie patrząc. Oparła się plecami o barierkę i przyglądała mu się uważnie. -Przecież ty nie palisz.- spojrzał na nią zaskoczony, a ona wykorzystując jego moment nieuwagi zabrała mu papierosa i szybko zgasiła.
-Czego ty ode mnie chcesz? Poznęcać się nade mną? Proszę. -na jego twarzy malował się grymas bólu. Wyciągnął kolejnego papierosa i szybko odpalił. Patrzyła na niego z zaciętą miną. Jego słowa zabolały.
-Michi, to nie tak.- odwróciła się od niego, wpatrywała się w księżyc. -Martwię się o ciebie, ale..
-Nie kochasz mnie, tak? To właśnie chciałaś mi powiedzieć?- przerwał jej. Jego głos był uniesiony. Zacisnął dłonie w pięści i wpatrywał się przed siebie ciężko oddychając.
-Przepraszam.- wyszeptała cicho. Odwrócił się na pięcie i wrócił do domu. -Bardzo bym chciała cię pokochać, ale ja cię w ogóle nie pamiętam.- po jej policzku pociekła łza, którą momentalnie otarła zziębniętymi palcami. Gdy weszła do środka zastała go leżącego na kanapie, odwróconego tyłem do niej. Okryła go kocem.- Dobranoc Michi.- udała się do swojej sypialni. Westchnęła głośno. Rzuciła się na łóżko i przytuliła twarz do poduszki. Pachniała nim. Wciągała jego zapach do płuc. Czuła, że jest jej on bliski. Wydawało jej się to szalone, bo nic nie pamiętała z tamtych wydarzeń, jednak jej serce mówiło jej, że ona ich wszystkich zna. Zasnęła wtulając się w poduszkę, na której zawsze spał on. Jemu niestety nie było dane zasnąć. Cały czas się zadręczał. Miał wyrzuty sumienia. Wiercił się na niewygodnej kanapie, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji do spania. Wstał i po cichu kierował się w stronę sypialni. Delikatnie nacisnął na mosiężną klamkę, uchylił drzwi delikatnie i usłyszał jej miarowy oddech. Spała. Wszedł do sypialni i jej się przyglądał. Spała spokojnie. Była taka delikatna, niewinna. Wtulała się w jego poduszkę. Mimowolnie się uśmiechnął. Podszedł bliżej łóżka i usiadł na siwym dywanie, tuż obok łóżka, w taki sposób, że mógł obserwować jej twarz. Delikatnie gładził opuszkami palców jej policzek. Bał się, że się zbudzi, jednak to było silniejsze od niego. Przyglądał jej się jak miarowo oddycha. Tak bardzo pragnął leżeć obok niej, obejmować ją, całować, kochać się z nią.. Był tylko facetem, a nawet największy twardziel potrzebuje miłości. Tym bardziej on. Musnął delikatnie jej usta i wyszedł po cichu. Położył się na kanapie i w końcu udało mu się zasnąć. Spał jednak niespokojnie. Cały czas miał poczucie, że może ją stracić. Że ona już nigdy nie będzie jego. Odejdzie, a on zostanie z tym wszystkim sam.

*****

Zaprosił ją na imprezę u jednego z jego znajomych. Zgodziła się, ale tylko dlatego, że miała być tam Sandra. Wyszykowała się, umalowała usta, założyła czarną sukienkę, która doskonale podkreślała jej figurę i czerwone szpilki. Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze dziesięć minut do wyznaczonej godziny. Usiadła na sofie i włączyła telewizor, by zabić nudę. Leciał jakiś nudny serial, który zbytnio jej nie wciągnął, ale lepsze to niż siedzenie i patrzenie się w ścianę. Spojrzała ponownie na zegarek. Minęła już umówiona godzina. Spóźniał się. Zaczęła chodzić po mieszkaniu, a stukanie jej obcasów świadczyło o tym, że była podenerwowana. Sprawdziła swoją komórkę. Nic. Żadnego smsa, nieodebranego połączenia. Zaczęła nerwowo stukać paznokciami w blat kuchenny. Spóźniał się. A ona strasznie nie lubiła tego u innych osób. Po chwili usłyszała hałas na klatce schodowej. Otworzyła drzwi, by zlokalizować źródło tego hałasu i zobaczyła Michaela, który się podnosił ze schodów. Uśmiechnął się przepraszająco i strzepał ze spodni potencjalny bród, który mógł znajdować się na schodach.
-Pięknie wyglądasz. -powiedział, gdy znalazł się już obok niej. Chciał ją pocałować, ale odsunęła się od niego.
-Tylko wezmę torebkę i możemy iść.- odparła i zniknęła w głębi mieszkania. Wróciła po chwili. Zakluczyła drzwi i ruszyła w ślad za blondynem. Zaprowadził ją do swojego auta. Przez całą drogę się do siebie nie odzywali. Ona podziwiała widoki za oknem, on co chwilę zerkał w jej stronę. Po około kwadransie zajechali pod dużą rezydencję, gdzie było już zaparkowane kilka samochodów, a z wnętrza budynku dochodziła głośna muzyka. Otworzył jej drzwi niczym prawdziwy dżentelmen, ujął jej dłoń i zaprowadził do rezydencji. Była zaskoczona wielkością rezydencji i bogatym wystrojem wnętrz.
-A to jest gospodarz imprezy, Gregor. -Michi przedstawił jej chłopaka, którego już wcześniej widziała.
-My się już kiedyś spotkaliśmy chyba.- uśmiechnął się do niej uroczo.
-Chyba tak. Meggi jestem.- uśmiechnęła się do niego promiennie. Tuż za nim dostrzegła Sandrę, a jej uśmiech momentalnie się poszerzył.
-Widzę kochanie, że poznałeś moją uroczą sąsiadkę.- Uśmiechnęła się do Meggi, a Gregor objął ją w pasie. -Michael, gdy mówiłeś o tej uroczej blondynce, na której to punkcie zwariowałeś, nie sądziłam, że już ją znam. Ale życie nie przestanie mnie zaskakiwać.- zaśmiała się, a blondyn poczerwieniał na twarzy.
-Chodź, może przedstawię cię pozostałym. -pociągnął dziewczynę za rękę, ta uśmiechnęła się przepraszająco do gospodarza domu i jego dziewczyny, po czym zniknęła porwana przez Hayboecka. Prowadził ją go grupki lekko już podpitych chłopaków. Dwóch brunetów, z czego jeden miał tatuaże i tunel w uchu, oraz farbowany blondyn ze śmiesznymi zębami.
-To jest Stefan, Manuel i Thomas.- wskazał po kolei. Przyjrzeli jej się uważnie i wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
-To jest ta twoja Meggi? -wybełkotał podekscytowany Stefan.
-A widzisz tutaj jakąś inną blondynkę, która by nosiła miseczkę C?- dodał Manuel tonem znawcy.
-Wybacz tym kretynom. Oni nie wiedzą co mówią. Aniele, powiedz mi proszę, bolało jak spadłaś z nieba? -uśmiechnął się głupkowato Thomas.
-Coś mnie ominęło?- do towarzystwa dołączył jeszcze jeden brunet, ale ten bynajmniej był trzeźwy.
-Michi przyprowadził swoją laskę.- wydarł się Kraft.
-Przepraszam cię za tych idiotów. Andreas jestem. -wyciągnął dłoń w stronę blondynki.
-Meggi -Uśmiechneła się do niego i wymieniła z nim uścisk dłoni.
-No, no. Michi. Gdzieś ty sobie taką pannę znalazł, co? -brunet poklepał młodszego kolegę po plecach.
-Meggi jest sąsiadka Sandry.- wyjaśnił.- A właśnie. Może się czegoś napijesz?- spojrzał pytająco na blondynkę.
-Pewnie. Whisky z lodem.- Stefan podał Michiemu swoją pustą szklankę.
-Nie ty kretynie. Pytałem Meggi.- wyjaśnił lekko podenerwowany już Michi.
-Wody najchętniej. -uśmiechnęła się do niego, a on zniknął na chwilkę, zostawiając ją samą z podpitymi skoczkami.
-To mówisz, że jesteście razem, tak?- dopytywał Didl.
-No tak właściwie to nie wiem.- powiedziała nieco speszona.
-Słyszałeś Stefan, mamy jeszcze szansę! -ucieszył się Fettner.
-Ale Michi to mój kumpel, nie zrobię mu tego.- odezwał się Stefan.
-Czego mi nie zrobisz?- wrócił sam zainteresowany. Podał blondynce wodę, a Kraftowi zamówionego drinka.
-Niespodzianka?- wypalił głupio Diethart.
-Lepiej chodźmy trochę potańczyć.- pociągnął dziewczynę za sobą, a ta odetchnęła z ulgą. Zaciągnął w miejsce, gdzie tańczyło już kilka par i zbliżył się do dziewczyny. -Przepraszam cię za nich. Zwykle się tak nie zachowują.- wytłumaczył zachowanie kolegów.
-Nic się nie stało. Zabawni są. -uśmiechnęła się do niego promiennie. Poruszali się w rytm jakiejś wolnej piosenki. Ich twarze dzieliła niewielka odległość, która z każdą chwilą się zmniejszała. Gdy w końcu ich usta się połączyły, a języki zaczęły tańczyć w rytm tańca miłości oboje poczuli motyle w brzuchu. Dla nich nie liczyło się już nic, poza sobą nawzajem. Nawet zniesmaczony okrzyk Dietharta nie przywrócił ich na ziemię. Oni byli gdzieś indziej. Krążyli wokół innej galaktyki, zmienili czasoprzestrzeń. Podobno dla zakochanych czas biegnie inaczej. W ich przypadku właśnie tak było. Czas się zatrzymał, a chwila trwała i trwała. 




 ___________________________________________
Strasznie Was zaniedbuję. Wybaczcie mi moje kochane. Ostatnio z czasem u mnie krucho.
Udało mi się w końcu coś napisać. Jestem z tego średnio zadowolona, ale mój wen <nie mylić z wena, to jest ten wen>  w końcu do mnie wrócił, akurat jak powinnam się uczyć historii, więc postanowiłam go trochę wykorzystać. Przepraszam, że zaniedbuję wasze blogi, sama nie wiem kiedy znajdę czas by to nadrobić. Coś czuję, że przez najbliższe dwa tygodnie nie będę miała zbyt dużo czasu na cokolwiek. 
Mam nadzieję, że wszystkim maturzystkom dobrze poszło na maturach, oraz, że dostaniecie się na wymarzone studia. 

Pozdrawiam was cieplutko:*

Ach i bym zapomniała.
Z całego serduszka dziękuję za wszystkie komentarze, które naprawdę mnie mocno motywują i dodają skrzydeł, oraz za nominację do Liebster Awards. 
Dzięki wam wierzę, że moje pisanie ma jakikolwiek sens.
Dziękuję :*

sobota, 3 maja 2014

Czwarty


Są takie momenty, w których wyboru możesz dokonać tylko raz. Od tej decyzji będzie zależało wszystko. Linia, która oddziela dwa światy zostanie przekroczona i odejdziesz w niebyt. Nie zostanie po tobie wiele. Tylko pełna szafa ubrań, kilka par butów, telefon z którym się nie rozstawałaś i wspomnienia, które będą żyły w sercach twoich bliskich. Twoja śmierć dla jednych ludzi będzie końcem świata, dla innych nic nieznaczącym faktem. Z czasem ślad po twoim istnieniu zaginie, ludzie zapomną, zdjęcia będą leżały gdzieś na strychu przykryte ciężką warstwą kurzu, a litery na twoim nagrobku przestaną być widoczne. Nie zawsze musi jednak tak być. Nieliczni dostają od życia drugą szansę. I wcale nie jest to szansa z rodzaju wygrania w loterii. Ta szansa odmienia całe dotychczasowe życie. Nieliczni mieli okazję znaleźć się po drugiej stronie i wrócić.


*****

Czuła się zagubiona. Rozdarta. Tajemniczy głos ją zaciekawił, jednak gdy zniknął chciała iść naprzód. Głos ten w jakiś sposób ją ograniczał i więził. Czuła się zniewolona. Chciała przy nim trwać i odkryć jego źródło. Przy nim zapominała o wszystkim. Dopiero gdy znikał mogła skupić się na miejscu w którym jest. Za każdym razem, gdy chciała pójść dalej on dawał o sobie znać i wracała. Postanowiła spróbować i tym razem. Podążała przed siebie z nadzieją odnalezienia wyjścia. Miejsce to, chociaż było wypełnione stanem błogości i wszechogarniającą miłością zaczęło ją przytłaczać. Tym razem głos się nie pojawił, nie powstrzymał jej przed przekroczeniem pewnej niewidzialnej bariery, po której przekroczeniu ogarnęła ją światłość. Uczucie błogości osiągnęło apogeum i znalazła się przed obliczem stwórcy. Spojrzał na nią srogim spojrzeniem i nim zdążyła się zorientować, coś pociągnęło ją gwałtownie w dół i umiejscowiło ponownie w kruchym ciele.

*****

Blondynka siedząca na zewnątrz zdała sobie sprawę z tego co się właśnie dzieje na sali. Nie wiedziała jak się zachować. Jej przyjaciółka właśnie umierała, ukochany był gdzieś daleko. Ta sytuacja ją przerastała. Nie zauważyła nawet zamieszania na sali. Lekarze z nadzieją wpatrywali się w monitor maszyny, na którym cały czas pojawiała się nowa linia, a irytujące piszczenie nie ustawało. Stracili nadzieję, że dziewczyna się obudzi, próbowali jednak wszystkiego. Widok, gdy ładunek elektryczny jest przekazywany do jej drobnego ciała, by wskrzesić ją do życia był makabryczny. Serca łamała im myśl o jej ukochanym. Właśnie ze względu na niego przedłużali reanimacje, odkładając decyzję o stwierdzeniu zgonu do ostatniej chwili. Nadzieja ich już opuściła, ze łzami w oczach patrzyli ostatni ładunek przeszywa jej ciało i wtedy stał się cud. Jednostajny odgłos wydawany przez maszynę zmienił się w pikanie, a na linii zaczęły się pojawiać zaburzenia. Na twarzach zebranych pojawił się wyraz ulgi, a nawet łzy szczęścia. Ktoś wyszedł z sali, by powiadomić płaczącą Sandrę o przywróceniu pracy serca. Blondynka rzuciła się na szyję lekarzowi. Mężczyzna uśmiechnął się do niej pobłażliwie.
-Czy ja mogę? -zapytała nieśmiało.
-Tak. Proszę. Nie wiemy jednak kiedy się wybudzi. -odparł mężczyzna i zostawił ją samą. Weszła do sali, w której poza jej przyjaciółką znajdowała się jeszcze niewysoka pielęgniarka. Uśmiechała się do niej pogodnie.
-Pani przyjaciółka miała wiele szczęścia. Niewiele osób wraca z tej drugiej strony.- dopiero wtedy Sandra jej się przyjrzała. Kobieta była już w starszym wieku, a jej jasne włosy były przyprószone siwizną. W błękitnych oczach kobiety dostrzegła troskę i bezinteresowność. Nim się zorientowała kobieta opuściła salę zostawiając ją samą. Usiadła na krześle stojącym obok łóżka i siedziała trzymając dłoń swojej przyjaciółki. Po kilku godzinach zmorzył ją sen i zasnęła opierając głowę o skraj łóżka. Siwiejąca pielęgniarka przechodząc obok sali przyglądała się z uśmiechem dwóm blondynkom. Wiedziała, że to miłość przywróciła pannę Wagner do życia. Dotknęła palcami złotego krzyżyka, który wisiał na jej szyi i wróciła do dalszego obchodu.
Sandra spała niespokojnie, bała się, że stan Meggi może znów się pogorszyć. Obudziła się natychmiast, gdy poczuła niespokojny ruch. Zamrugała kilkakrotnie nie rozumiejąc co tak właściwie się wydarzyło. Dopiero po chwili zauważyła, że patrzą na nią niebieskie tęczówki blondynki. Minę miała niepewną, jakby się czegoś bała.
-Gdzie ja jestem?- wychrypiała, rozglądając się po pomieszczeniu.
-W szpitalu. Miałaś wypadek. Zawołam lekarza. -wybiegła z sali, zanim zdążyła zadać kolejne pytanie. Po chwili drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich uśmiechnięty, starzy mężczyzna.
-Dzień dobry. Nazywam się Joseph Koch i jestem pani lekarzem. Czy pamięta pani, jak się pani nazywa?-zapytał mężczyzna, podchodząc do łóżka i świecąc jej małą latareczką po oczach.
-Naturalnie. Nazywam się Magdalena Wagner. -odpowiedziała. -Co mi się stało?- zapytała dociekliwie.
-Miała pani wypadek samochodowy. -odpowiedział z lekkim uśmiechem.- Imiona pani rodziców?
-Sonia i Karl. -odpowiedziała już lekko poirytowana.
-Jak się pani czuje?- zadał pytanie, spoglądając na nią uważnie.
-Właściwie to dobrze. Tylko chce mi się pić. Czy mogłaby pani przynieść mi wody?- zwróciła swoją prośbę do blondynki.
-Pani?- wytrzeszczyła na nią oczy, wstając od łóżka. Lekarz przyglądał jej się z zaciekawieniem.
-Nie pamiętasz pani Stiegler? -mężczyzna zwrócił się do pacjentki.
-Pierwszy raz ją widzę na oczy. Coś nie tak?- blondynka zmarszczyła brwi.
-Może mi pani powiedzieć, który mamy rok?- dziewczyna zamyśliła się chwilę.
-Właśnie zdałam maturę. Dwa tysiące dwunasty. -mężczyzna zmarszczył brwi.-Coś nie tak?
-Hm. Jakby to pani powiedzieć. Mamy rok dwa tysiące piętnasty. Podejrzewam u pani amnezję. Czy rzeczywiście ostatnią rzeczą, którą pani pamięta jest matura?- lekarz przysiadł na skraju łóżka i spojrzał jej w oczy.
-Tak. Czy to znaczy, że straciłam trzy lata z życia?- głos młodej Niemki drżał. Nagle do pomieszczenia wpadł zdyszany blondyn.
-Przyjechałem najszybciej jak się dało.- wysapał. Meggi wpatrywała się w niego zaskoczona. Mężczyzna podszedł do łóżka i ujął jej dłoń, po czym złożył na niej pocałunek. -Kochanie jak się czujesz? Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem.- szeptał patrząc jej w oczy.
-Kochanie? Przepraszam, ale czy my się znamy? -wyrwała dłoń z jego objęć.
-Meggi nie żartuj sobie ze mnie. To ja Michael. -patrzył na nią błagalnym wzrokiem.
-Pańska narzeczona ma amnezję. Nie pamięta ostatnich trzech lat. -wytłumaczył medyk.
-Narzeczona?- wyszeptała lekko przestraszona.
-Amnezję? Jak to możliwe? -młody skoczek załamał się tą wiadomością.
-To się często zdarza przy urazach głowy. Pamięć powinna wrócić w przeciągu kilku miesięcy. Istnieje jednak pewne ryzyko, że została utracona na zawsze.- głos lekarza był dla Michaela niczym ostrze noża, które raniło jego serce.
-Chcę się zobaczyć z moją mamą.- zażądała dziewczyna. Obaj mężczyźni spojrzeli na nią zaskoczeni.
-Dobrze. Zadzwonię do twojej mamy. -powiedział blondyn i wyszedł z sali. W międzyczasie zdążyła wrócić Sandra z wodą. Blondynka upiła łyka wody i opadła na poduszki. Nie wiedziała co ma myśleć o tej całej sytuacji. Otaczający ją ludzie byli dla niej obcy, a cała sytuacja wydawała się absurdalna. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie jest w jednym z tych programów na MTV, gdzie wkręcają ludzi. Jak to możliwe, że zapomniała trzy lata ze swojego życia. Zapomniała swojego narzeczonego? Poczuła się bardzo samotna, chociaż miała przy sobie ludzi, którzy ją kochali. Czuła się niczym puzzel, który nie pasował do układanki, nie dlatego, że miał inny kształt. Nie. Kształt był taki sam. Motyw układanki był jednak inny. I właśnie ona tak się czuła. Nie pasowała tam. Miała ochotę wrócić do domu. Do rodziców. I zacząć wszystko od nowa.

*****


Blondyn przyzwyczaił się już do tego, że każdą jego myśl zaprząta ona, drobna blondynka, która jest sąsiadką dziewczyny Schlierenzauera. Zakochał się niczym jakiś nastolatek. Na niczym się nie potrafił skupić, bo zastanawiał się, co ona może robić w danym momencie. Często przechodził obok kawiarni w której pracowała, by zobaczyć ją chociaż przez kilka sekund. Nie był pewny uczyć blondynki, więc starał się nie być nachalnym. Pewnego razu czekał na nią pod kawiarnią z kwiatami. Zauważył ją, gdy wychodziła. Nie była jednak sama. Wychodziła w objęciach wysokiego szatyna. Oddalił się szybko, by go nie zauważyła, przy okazji wyrzucając kwiaty do pobliskiego śmietnika. Widok Meggi w objęciach innego faceta doprowadził go do furii. Wszedł do mieszkania Krafta trzaskając przy tym drzwiami i opadł ciężko na kanapę. Siedział tak do końca wieczoru z zaciętą miną i nie odpowiedział nawet słówkiem na zaczepki Stefana. Przez kilka kolejnych dni chodził obrażony na cały świat i nikomu nie chciał powiedzieć o co chodzi. Spotkał ją pewnego razu na ulicy. Uśmiechnęła się do niego zalotnie, na co on spojrzał z kpiną.
-A gdzie się podział twój chłopak?- zapytał siląc się na spokojny ton.
-Przepraszam cię bardzo, kto?- odparła zaskoczona. -Coś ty sobie znowu ubzdurał?
-Ja? Nic. Widziałem cię ostatnio z pewnym szatynem. Wysoki, przystojny. Widzę, że masz słabość do przystojnych facetów. -nie zdążył skończyć, bo obdarzyła go siarczystym policzkiem.
-Dla twojej wiadomości, to bym facetem był mój kuzyn, ale dzięki. -syknęła i odeszła od niego.
-Meggi, poczekaj!- dogonił ją i przyciągnął do siebie. -Przepraszam. Nie wiedziałem. Głupio wyszło.- spuścił głowę i próbował się jakoś wytłumaczyć.
-Masz rację. Głupio wyszło.- próbowała odejść, ale on chwycił ją za nadgarstki uniemożliwiając ucieczkę.
-Przepraszam. Ja nic nie poradzę na to, że oszalałem na twoim punkcie. Gdy cię zobaczyłem z nim.. To było straszne. I pewnie pomyślisz, że zwariowałem, ale zakochałem się w tobie do cholery. - zamierzała coś powiedzieć i już otworzyła usta, jednak on jej to uniemożliwił. Wpił się w jej usta całując zachłannie jakby się bał, że mu ucieknie. Gdy poczuł, że oddaje mu pocałunki przyciągnął ją jeszcze mocniej do siebie. Odsunęła się od niego, gdy zabrakło jej tchu. Patrzyła w jego błękitne tęczówki i zaczęła się śmiać. Ona też się zakochała. Czuła się jak nastolatka, która właśnie przeżywa swoją pierwszą miłość. Bo tak właśnie było. Michael był pierwszym mężczyzną, którego obdarzyła tym uczuciem. 


_____________________________________________________
Wiem, że krótko. Nie bijcie. Wiem, że ostatnio zaniedbuję moje blogi, 
wasze blogi i was. Przepraszam bardzo za to. 
Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Jest mi strasznie głupio, że zniknęłam i nie czytam większości waszych opowiadań, ale ostatnio nie mam ani czasu, ani siły, a do nadrobienia mam bardzo dużo. 
Nie martwcie się, nadrobię to, choćbym miała w wakacje siedzieć i czytać ;P
Chciałabym wam bardzo podziękować za komentarze pod ostatnim rozdziałem. Nie na wszystkie odpowiedziałam, bo już nie miałam na to siły, jednak za wszystkie z głębi serca dziękuję.
Nie wiem czym sobie zasłużyłam na takich czytelników, zwłaszcza, że moja wena ostatnio strzela fochy i to co tutaj zamieszczam, jest poniżej moich oczekiwań. I nie, ja wcale nie marudzę. ;p
Rozdziały piszę z myślą o was i dla was, a wasze komentarze dają mi ogromną motywację do dalszego pisania i walczenia z brakiem weny. 
Więc jeszcze raz dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna :)

A tych, którzy nie komentują, zachęcam by to robili. Jestem ciekawa waszych opini ;)
Buziaki :**

A wszystkim maturzystom życzę powodzenia  :**

czwartek, 17 kwietnia 2014

Trzeci


Każda sekunda bez niej dłużyła mu się w nieskończoność. Jeszcze nigdy tak bardzo mu jej nie brakowało, chociaż była tak blisko. Mógł chwycić jej drobną dłoń. Mógł dotknąć opuszkami palców jej ust. Była tak blisko niego, jednak wydawała się tak bardzo odległa. Chciał by wróciła. Żal po stracie dziecka gdzieś z niego uleciał. Widocznie tak musiało być. Nie mógł pogodzić się z myślą, że Bóg miałby mu odebrać również i ją. Musimy czekać. Ile razy słyszał te dwa słowa, które go tak bardzo bolały. Bezsilność, która go przerażała. Doprowadzała do szaleństwa. Tak bardzo pragnął poczuć jej dotyk na swojej skórze. Pragnął jej ciepłego oddechu, jej delikatnych dłoni w swoich włosach, jej ciepłego głosu. Czasami mu się zdawało, że się poruszyła. Że za chwilę się wybudzi. Nic takiego się nie działo. Czas mijał nieubłaganie, a ona pozostawała taka sama. Śpiąca niczym księżniczka z Disnejowskich bajek. To wyczekiwanie było dla niego najgorsze. Czasami, późno w nocy, gdy wszyscy normalni ludzie już dawno spali, jego dopadały myśli, które go paraliżowały. Co jeśli ona nigdy się nie wybudzi. Lekarze mówili, że wybudzi się po kilku dniach. Minął już tydzień, a ona nadal spała. Siniaki i zadrapania prawie się już zagoiły. A on? On miał w sercu ogromną ranę, która nadal krwawiła. Chciał jej pomóc. Chciał by wróciła. Mówił do niej. Prosił. Błagał. Na nic się to nie zdało. Nie potrafił funkcjonować bez niej. Racjonalne myślenie już dawno go opuściło. Gdyby nie natarczywość lekarzy i jego przyjaciół, to chyba zamieszkałby w szpitalu. Spędzał w nim każdą wolną chwilę. Wiedział w którym momencie przyjdzie pielęgniarka, o której godzinie zadzwoni telefon na końcu korytarza. Wiedział to wszystko. Wiedział też, że musi się z nią pożegnać. Zostawić. Bał się tego. Jakby uważał, że gdy jego przy niej nie będzie, ona przestanie walczyć. A on jej potrzebował. Była dla niego niczym powietrze. Gdy jej nie było zaczynał się dusić. Nie potrafił na niczym się skupić. Nie miał w sobie żadnej energii. Nie spał. Nie jadł. Oparł dłonie o parapet i wpatrywał się w nieokreślony punkt w oddali. Poczuł dziwny ciężar na sercu. Dreszcz przebiegł po jego plecach, a kropla potu spłynęła po jego czole.
-Ja już tak nie potrafię. -wychrypiał głosem pełnym bólu. -Potrzebuję cię. Bez ciebie zaczynam wariować. -kontynuował swój monolog, nie słysząc otwierających się drzwi. -Pamiętasz co sobie obiecywaliśmy w tamtą noc sylwestrową? Że już zawsze będziemy razem. Że będziemy się wspierać. -po policzku blondyna spłynęła pojedyncza łza.- Więc do cholery czemu mnie zostawiłaś? Czemu nie walczysz?!- uderzył pięściami w drewniany parapet. Kolejne łzy bezsilności wypływały z jego oczu. -To nie tak miało wyglądać. Miałem ci się oświadczyć, mieliśmy planować ślub i wybierać ubranka dla naszego dziecka. Ja cię potrzebuję. Nie potrafię bez ciebie żyć. Proszę cię. Musisz być silna. Musisz z tego wyjść. Bez ciebie nic już nie ma sensu. Wróć do mnie.-chłopak się odwrócił. Dostrzegł swoich przyjaciół stojących w drzwiach. Nie chciał by byli świadkami jego chwili słabości. Otarł szybko łzy rękawem. Szatyn i blondynka byli zmieszani. Nie wiedzieli jak się zachować. Zostali nakryci jak podsłuchiwali jego wyznanie.
-Musimy już jechać.- starszy ze skoczków w końcu odważył się przerwać ciszę. Michael zdawał się go w ogóle nie słyszeć. Był jakby nieobecny. -Michi.- Gregor położył dłoń na ramieniu przyjaciela. Ten obdarzył go niewidzącym spojrzeniem.- Musimy już iść.- na wypowiadane słowa kładł nacisk, dając do zrozumienia niebieskookiemu, że nikt nie będzie na nich czekał. Ten nic nie mówiąc usiadł na krześle stojącym po prawej stronie łóżka. Pochwycił dłoń blondynki i przytknął do niej swój policzek. Dwójka jego przyjaciół widziała jak bardzo cierpiał. Dopiero zdali sobie sprawę, jak bardzo ją kochał. Musnął ustami jej dłoń na pożegnanie i wyszedł. Tak po prostu. Bez słowa. Szatyn zdezorientowany pobiegł za nim. A z śpiącą blondynką została Sandra. Obiecała się nią opiekować przez czas zgrupowania. Usiadła na krześle stojącym obok łóżka. Delikatnie poprawiła poduszkę, na której spoczywała głowa drobnej dziewczyny. Wyglądała tak niewinnie. Tylko nie do końca zagojone siniaki i zadrapania przypominały jej o tym, co miało miejsce jakiś czas temu.
-Pewnie i tak mnie nie słyszysz, ale co mi szkodzi spróbować.- zaczęła niepewnie swój monolog.- Wiesz, zawsze ci zazdrościłam. I nie była to chorobliwa zazdrość, żebym ci źle życzyła, czy coś. Nie w tym rzecz. Po prostu to co jest między tobą a Michaelem.. Sama nie wiem. Uczucie pomiędzy wami od samego początku było nieprzewidywalne, ale jednocześnie ogromne. Początkowo sądziłam, że ten ogień się wypali. Myliłam się. Widzę jak bardzo on cię kocha. Widzę jak cierpi. Musisz wrócić do niego. Musisz. A wiesz co najbardziej mnie boli? Michael tak bardzo się o ciebie troszczy, widać, że cię kocha. Tymczasem mój związek zmierza chyba ku końcowi. Zawsze sądziłam, że Gregor jest tym jedynym. Teraz już sama nie wiem. Ostatnio jest jakiś inny. Boję się, że mnie zdradza. Nie przeżyłabym tego. Wiesz, że bardzo chcę mieć dzieci. A on nawet nie chce o tym słyszeć. I wtedy, gdy usłyszałam o twojej ciąży, to tak bardzo zabolało. Bo wiesz. Dziecko mogło by odbudować nasz związek.. tak bardzo bym chciała...- monolog blondynki przerwało dziwne piszczenie aparatu stojącego obok łóżka. Po chwili do sali wbiegli lekarze, a ona została wyproszona na korytarz. Nie docierało do niej co się działo. Patrzyła przez szybę z niedowierzaniem, jak drobne ciało blondynki rażone jest po raz kolejny ładunkiem elektrycznym, który miał przywrócić jej życie. Miny lekarzy nie mówiły nic dobrego. Zapłakała żałośnie siadając na jednym z krzeseł. Ukryła twarz w dłoniach, nie chcąc by ktokolwiek widział ją w takim stanie.
Poczuła przeszywający dreszcz na plecach. Czy to tak miało się skończyć? Miłość, która miała trwać wiecznie, miała zostać przerwana w tak brutalny sposób?


*****

Nikt nigdy nie mówił, że początki miłości są łatwe. Nie każdy spotyka swojego księcia z bajki na białym rumaku, który odmieni życie o 180 stopni. Niektórym zdarza się spotkać obślizgłą żabę, która może i czasami bywa urocza, jednak nie zmieni się w wyśnionego królewicza za sprawą jednego pocałunku. Każda dziewczynka marzy o przeżyciu romantycznej miłości. Pragnie być obdarowywana kwiatami i adorowana. Nie każdej kobiecie jednak przytrafia się taki książę z bajki.
Są również i takie kobiety, które nie znoszą być obdarowywane kwiatami. Do takich osób należała oczywiście Meggi Wagner.
Kobieta po nieudanej randce miała nadzieje, że blondyn sobie odpuści. Co prawda podobał jej się, a na jego widok jej serce przyspieszało swój rytm. Głos rozsądku podpowiadał jej jednak, że nie powinna się angażować. Nie chciała pakować się w związek, który i tak by się rozpadł. Była samowystarczalna. Jak sama się nazywała była singielką z wyboru. Cały jej światopogląd legł w gruzach, gdy po raz pierwszy ich spojrzenia się spotkały. Blondyn nie był jej obojętny, jednocześnie nie chciała by to działo się w tak szybkim tempie. Nie kryła niezadowolenia, gdy którymś razem dostrzegła go siedzącego samotnie w kawiarni, w której pracowała. Siedział przy jednym ze stolików nerwowo bawiąc się serwetką. Na sobie miał błękitną koszulę i ciemne spodnie. Wyglądał jakby wystroił się na randkę, co nie uszło jej uwadze. Podeszła do niego z wyćwiczonym uśmiechem. W jego oczach pojawił się błysk, a na twarzy wykwitł uśmiech.
-Dzień dobry, czy mogę przyjąć zamówienie? -wymówiła bez entuzjazmu wyuczoną formułkę.
-Jeden ładny uśmiech poproszę.- odpowiedział patrząc jej w oczy.
-Obawiam się, że tego nie podajemy. Proponuję jednak szarlotkę z lodami i waniliowe latte.
-Niech będzie dwa razy.- odparł z cwaniackim uśmiechem. Dziewczyna zanotowała zamówienie w notesie i odeszła od stolika. Zrobiło jej się przykro, bo widocznie Michael z kimś się umówił. Nie dawała jednak po sobie poznać, że się tym przejęła. Po chwili stawiała już zamówienie przed nim. Zdziwiła się, gdy posadził ją na krześle naprzeciwko niego. Nie sądziła, że taki drobny chłopak może mieć w sobie tyle siły. Na nic się zdały jej tłumaczenia, że jest w pracy, że nie może. Niebieskooki dopiął swego. Kąciki jej ust mimowolnie uniosły się do góry. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że zaczyna się zakochiwać w blondynie z wzajemnością. Nie zauważyła też momentu, gdy zniknęło gdzieś skrępowanie i nieśmiałość i zaczęli ze sobą rozmawiać jakby się znali od lat. Wszystko działo się szybko. Może za szybko. Podobno by zbudować związek, który przetrwa wszystko potrzeba wiele czasu. Miłość, która wybuchnie gwałtownym płomieniem szybko się wypala, a taka, która zaczyna się od żarzących się węglików potrafi się żarzyć przez wieki..



 ______________________________________________

Przepraszam..
 miałam nie dodawać rozdziałów, które mi się nie będą podobały, ale długo już czekacie, a ja i tak nie stworzę niczego lepszego w najbliższym czasie. 
Ostatnio już nawet pisać nie potrafię.. Zawiodłam. Wybaczcie.

Jedynym plusem jest to, że pierwsza jazda już za mną i nikt nie ucierpiał. 

Kochani, życzę wam wesołych świąt, smacznego jajka, bogatego zająca
 i wszystkiego czego się tam jeszcze życzy :*
 

niedziela, 30 marca 2014

Drugi

 Dla mojego kochanego muchomorka, który mi truje bez przerwy.
Wiesz, ze bez ciebie ten rozdział nie został by napisany.
Dziękuję ci Ann :*


Za masywnym, dębowym biurkiem siedział siwy mężczyzna. Wpatrywał się w zgarbionego młodzieńca, który siedział na krześle, po przeciwnej stronie biurka i zawzięcie analizował słowa lekarza. „Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy”. Słowa te brzmiały w jego głowie, powtarzane niczym echo.
-Co mam przez to rozumieć?-wychrypiał spoglądając w stalowe tęczówki mężczyzny. Wyglądał żałośnie. Lekarzowi zrobiło się go szkoda.
-Pańska narzeczona cudem wyszła żywa z tego wypadku. Proszę jednak zrozumieć, że obrażenia jakie doznała są bardzo poważne..- mężczyzna nie dokończył wypowiedzi, bo młodzieniec mu przerwał.
-Nie jest moją narzeczoną.- wyszeptał, po czym ukrył twarz w dłoniach. W ten sposób chciał ukryć nadpływające łzy.
-Nie rozumiem.- odparł lekarz unosząc w górę brwi.
-Dziś miałem jej się oświadczyć. Rozumie pan? Dzisiejszego wieczoru. Kolacja w drogiej restauracji i oświadczyny. A gdzie siedzimy? W tym cholernym szpitalu. Dziewczyna, którą kocham walczy o życie, a ja mogę tylko bezczynnie siedzieć.- blondyn zapłakał. Lekarz zaczął mu współczuć. Miał długi staż pracy i przekazywanie złych informacji rodzinom pacjentów nie wywoływało u niego już współczucia, jednak w tym młodzieńcu było coś wyjątkowego.
-Panie Hayboeck. Proszę się nie załamywać. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy. Operacja się udała. Teraz wszystko zależy od pani Wagner. Jeśli będzie wystarczająco silna, to wyjdzie z tego cało. -blondyn skierował swoje niebieskie tęczówki na medyka.
-A co z dzieckiem?- wyszeptał łamiącym się głosem.
-Nie mogliśmy nic zrobić.- młody skoczek załkał żałośnie. Cieszył się na wieść, że zostanie ojcem. Był gotowy na wszystkie wyrzeczenia, które się z tym wiązały. Chciał być przy swojej ukochanej i wychowywać ich wspólne dziecko. A teraz bał się, że może stracić i ją.
-Kiedy będę mógł ją zobaczyć?-zapytał po dłuższej chwili.
-Nie prędzej niż pojutrze. Sam pan rozumie. Każde najmniejsza infekcja może skutkować pogorszeniem się stanu zdrowia pani Wagner. Dopóki nie zauważymy poprawy w stanie zdrowia, będzie się pan musiał zadowolić przypatrywaniem się ukochanej przez szybę. A teraz niech pan idzie do domu. Dziś nie ma pan już na co tutaj czekać. Pańska ukochana jest pod dobrą opieką. Proszę coś zjeść i się wyspać. Bo pańskie bezczynne siedzenie jej nie pomoże. Gdyby się coś działo od razu pana poinformujemy. -blondyn wstał i wyszedł z gabinetu na korytarz. Lekarz wyszedł za nim, bo wiedział, że Michael go nie posłucha.
-Panie Schlierenzauer, proszę zabrać pana Hayboecka do domu. Musi coś zjeść i się wyspać. Wasze siedzenie tutaj nie ma sensu. Proszę przyjechać jutro koło południa. Może wtedy będzie coś wiadomo. -mężczyzna odszedł. Szatyn spojrzał na swojego przyjaciela.
-Chodź, odwiozę cię do domu. -wstał i chwycił go za rękę, ciągnąc w stronę samochodu. Matka młodego Hayboecka szła za nimi nic nie mówiąc. Kobieta była cały czas wstrząśnięta tą sytuacją. Schlierenzauer powiedział jej, że Meggi była w ciąży i że przez ten wypadek najprawdopodobniej stracą to dziecko. Kobieta wiedziała, że musi teraz wspierać syna. Wsiedli do samochodu szatyna, po czym pojechali pod dom Michaela. Jego matka chciała zostać, ale on odesłał ją do hotelu. Chłopak potrzebował samotności. Musiał sobie wszystko poukładać. Nie chciał, by jego własna matka musiała oglądać go w takim stanie. Gdy tylko opuścili mury jego domu, zakluczył drzwi i poszedł się przebrać. Garnitur, w którym miał się elegancko prezentować wyglądał żałośnie. Przebrał się w szare spodnie od dresu i białą koszulkę. Nie wiedział co ze sobą począć. Miotał się po domu. Jego umysł był przepełniony myślami o blondynce. Chciał być teraz przy niej. Chciał poczuć ciepło jej skóry. Chciał, by to wszystko okazało się tylko złym snem. Nie mógł zasnąć. Do późnych godzin nocnych chodził bez celu po domu, próbując zrozumieć dlaczego to wszystko spotkało akurat jego. Chciał wiedzieć, czemu dziewczyna, która nosiła pod sercem jego dziecko chciała od niego uciec. Nie zostawiła listu, ani nawet wskazówki, że chce od niego odejść. Nic na to nie wskazywało. Mężczyznę zmorzył jednak sen i zasnął skulony na kanapie.

*****

-Jak to miała wypadek?- Sandra krzyknęła z niedowierzaniem. Cała złość na szatyna, który wybiegł z domu bez słowa i wrócił o późnej porze całkowicie z niej uleciała. Miejsce podenerwowania zajęło przerażenie. -Ale ona.. dziecko.. miała mu dziś powiedzieć. Gregor, a co jeśli ona...?-dziewczyna zaniosła się głośnym szlochem.
-Skarbie nawet tak nie mów. Wszystko będzie dobrze.- Chłopak o czekoladowych oczach objął swoją ukochaną.- Nie płacz skarbie. Ona przeżyje. I jeszcze kiedyś będą mieli dziecko. My też będziemy mieli. Ciiii.- szeptał w jej włosy, a blondynka żałośnie szlochała. Nie mogła pogodzić się z tym co spotkało jej przyjaciółkę. Jedyną osobę, której mogła w pełni zaufać. Meggi. Dlaczego właśnie coś takiego spotkało akurat ją? Dopiero co jej życie miało się ułożyć. Spodziewali się dziecka. I miało się to wszystko skończyć w taki sposób? Ona nie mogła umrzeć. Michael by tego nie przeżył. Ona by tego nie przeżyła. Wtuliła się mocniej w szatyna, a jej spazmatyczny płacz pomału ustawał. Chłopak gładził ją po plecach. On też cierpiał. Ta sytuacja go przerażała. Nagle zaczął się zastanawiać co by zrobił, gdyby był na miejscu Michiego. Co by zrobił, gdyby stracił Sandrę. -Ona musi być silna. I my też musimy być silni. Dla niej.- wyszeptał w jej włosy. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza, która zniknęła gdzieś w jej włosach pachnących lawendą.
-Kocham cię.- szepnęła łamiącym się głosem. Kącik ust szatyna mimowolnie uniósł się w górę.
-Chodź.- pociągnął ukochaną w stronę sypialni. Dziewczyna mu się w pełni poddała. Potrzebowała o wszystkim zapomnieć. Potrzebowała jego bliskości. Potrzebowała jego.

*****

Nie wiedziała gdzie jest. Czuła ciepło. Ciepło i błogość, które przeszywały ją na wskroś. Nie przeszywały one jej ciała, bo zwyczajnie go nie miała. Była istotą bezcielesną. Była nadzwyczajnym bytem. Przepełniało ją uczucie spełniania. Czuła się lekka. Czuła miłość. Miłość w najczystszej postaci. Wszędzie było światło. Nie oślepiało jednak jej, nie raziło w oczy, nie było zbyt nachalne. Światło to było przyjemne, ciepłe. Uczucie błogości trwało dalej. Trwała w tym miejscu i nie wiedziała co dalej. Coś ją ciągnęło do przodu, jednocześnie coś ją trzymało. Czuła, że nie powinna iść dalej. Czuła się niczym latawiec na wietrze, gdy porywa go silny podmuch. Chce lecieć naprzód, w nieznane, chce się poddać tej sile, ale jest jednak ograniczany. Ogranicza go coś. Sznurek, który jest kontrolowany przez człowieka i w odpowiednim momencie zmieni jego kierunek, a w ostateczności ściągnie na ziemie. Ją też coś ściągało. Nie wiedziała co. Czuła wewnętrzne rozdarcie. Czegoś jej brakowało. Za czymś tęskniła. Czegoś jej było potrzeba. Tylko w żaden sposób nie mogła sobie uświadomić czego.

*****

Biel. Wszędzie była biel, której blondyn miał już serdecznie dość. Pozwolono mu w końcu ją zobaczyć. Bał się tego co zobaczy. Żyła. Jej stan się ustabilizował. Nie było już zagrożenia życia. Lekarze oczekiwali, że lada dzień się wybudzi. Podszedł bliżej łóżka i zobaczył ją. Leżała nieruchomo w tej białej pościeli. Była blada. Jej cera prawie zlewała się z bielą pościeli. Jednak biel ta była zmącona. Twarz jego wybranki była pokryta zadrapaniami i siniakami, które przybrały zielonkawo-żółty kolor. Mimowolnie dotknął delikatnie swoimi palcami jej jasnej skóry. Przejechał opuszkami palców po siniaku, który zdobił teraz jej policzek, na którym tak często pojawiał się rumieniec. Myśl o tym jak cierpiała Megi - najważniejsza istota w jego życiu, powodowała, że jego zmysły ogarnęło szaleństwo. Po twarzy mężczyzny spłynęła jedna łza. W ślad za nią spływały kolejne. Jego zmężniałe rysy twarzy wydawały się nagle bardziej chłopięce i niewinne. Jego serce rozdzierało się na drobne kawałeczki, które wielkością były drobniejsze nawet niż łepki od szpilek, którymi przypinała ich wspólne zdjęcia do tablicy korkowej. Zawsze była taka drobna i krucha. Odkąd ją zobaczył chciał ją ochraniać. Teraz jej drobne ciało wyglądało jeszcze bardziej mizernie. Odnosił wrażenie, że kołdra osnuta białą powłoką ją przygniata, nie pozwala oddychać. Delikatnie ujął jej dłoń i przysunął do niej swoją twarz. Oparł na niej swoje czoło, jednocześnie cały czas trzymał jej drobną dłoń w uścisku. Jego słone łzy spływały na jej delikatną dłoń. Bał się, że może ją stracić. Była obok niego. Tak blisko, a jednak tak daleko. Chciał, by się obudziła. Aby obdarzyła go tym swoim uroczym uśmiechem, który zawsze mu serwowała na chwilę przed tym, jak wspinała się na palce, by złożyć na jego ustach pocałunek. Jej usta. Dawniej zawsze były kusząco różowe. Miękkie i ciepłe. Zachęcające do pocałunków. Nigdy nie używała szminek ani innych zbędnych mazideł. Dla niego była idealna bez tego. Zdarzyło się może raz czy dwa, że przejechała usta czerwoną szminką, było jednak to bardziej za namową Sandry niż jej własna decyzja. Teraz jednak te usta miały inną barwę. Barwę przypominającą fiolet. Były blade i szorstkie. Ten widok sprawiał, że jego dusza krzyczała. Dla niego torturą było patrzenie na nią w takim stanie. Jego oddech był nierównomierny, dłonie pociły się bardziej niż przed skokiem na skoczni mamuciej a serce biło szybciej niż bije serce kolibra. Swoją drogą, zadziwiające jak szybko poruszają swoimi skrzydłami te maleńkie ptaszki. Jedynym głosem, który dochodził do jego uszu było miarowe pikanie maszyny, która stała obok łóżka. Gdy uspokoił już swój oddech, do odgłosu pikającej maszyny dołączyło tykanie zegara. Tik-tak. Tik-tak. Młodego skoczka zaczęło ogarniać szaleństwo. W jego głowie rodziło się mnóstwo myśli. Większość z nich kończyła się w miejscu, że blondynka umiera.
-Potrzebuję cię, rozumiesz?- wychrypiał żałośnie. -Nie rób mi tego. Nie zostawiaj mnie samego.-uścisnął mocniej dłoń swojej ukochanej.- Proszę. Bez ciebie moje życie nie ma sensu.- pocałował wierzch jej dłoni. -Wróć do mnie. Potrzebuję cię.- dodał głośniejszym tonem. Głos ten był przepełniony bólem. Zapłakał żałośnie po raz kolejny.
-Panie Haybeck. Niech pan wróci do domu. Jest już późno.- usłyszał za sobą głos lekarza, a na ramieniu poczuł ciężar dłoni mężczyzny. Nawet nie usłyszał kiedy wszedł on do sali. -Siedzi pan tutaj już kilka godzin. Ona potrzebuje odpoczynku. I pan również. Proszę wrócić do domu. Przespać się. Wróci pan do niej jutro.- mężczyzna wyszedł z sali. Zostawił go samego. Chciał zostać przy niej. Wiedział jednak, że nie może, że następnego dnia czeka go trening i nawet Pointner nie ma tyle cierpliwości. Poprawka. Pointner nie posiada czegoś takiego jak cierpliwość czy wyrozumiałość. Gdyby nie wpłynęli na niego inni członkowie sztabu szkoleniowego, to młody Haybeck już dawno wyleciałby z kadry. Niestety. Zgrupowanie czekało go już za kilka dni. Nie chciał zostawić Meggi samej. Fakt, że Sandra obiecała mu czuwanie przy niej wcale nie napawał go optymizmem, tym bardziej nie podnosił go na duchu. -Musisz być silna. Dla mnie. Dla nas.-wyszeptał, po czym złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Przyglądał jej się uważnie jeszcze przez chwilę w oczekiwaniu, czy się przypadkiem nie zbudzi. Łudził się, że jej oczy zaraz się otworzą, niczym w historii o śpiącej królewnie. W jego sercu żyła nadzieja, że będzie jej księciem, który zbudzi ją ze snu. Nic takiego jednak się nie stało. Nadal spała. Jej klatka piersiowa poruszała się nieznacznie. Oddychała. Tak bardzo chciał poczuć jej ciepły oddech na swojej skórze. Jej dłonie wplątujące się w jego włosy. Jej wargi na jego wargach. Chciał by ona stała się nieodłącznym elementem jego życia. Budzić się każdego ranka i zasypiać przy niej. Obdarowywać kwiatami, pocałunkami. Pisać listy miłosne. Wyznawać jej miłość przed zaśnięciem i witać ją tym wyznaniem zaraz po przebudzeniu. Chciał stanąć razem z nią na ślubnym kobiercu. Stworzyć rodzinę, mieć dzieci. Tak bardzo chciał. Ale nie mógł. Nie teraz. Teraz wszystko zależy od niej. To ona musi walczyć, by ich wspólna przyszłość była możliwa. -Musisz być silna. Musisz.- powtórzył cicho i wyszedł z sali. Tak po prostu. Wyszedł i skierował się w stronę domu. Musiał się odreagować. Czuł narastającą w nim złość wywołaną bezsilnością. Zaczął biec przed siebie. Płuca zaczęły go palić, a nogi po jakimś czasie zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Nie przerwało to jego szaleńczego biegu. Zatrzymał się dopiero gdy był przed domem. Zatrzymał się. Oddychał ciężko. Wszedł do środka i zakluczył drzwi. Oparł się plecami po ścianie i osunął się po niej na podłogę. Nie powstrzymywał już łez, które płynęły niczym wartki strumień górski, który to mijali na jednej z ich pieszych wycieczek w Alpy. Zachwyciła się nim wtedy. Pamiętał jej uśmiechniętą twarz, gdy ochlapała go wodą i tą jej niewinną minę. Pamiętał też, że gdy chciał ją ochlapać, ona wpiła się w jego usta i zapomniał nagle o całym świecie. Chciał by tak było i tym razem. Został z tym sam. Przytłoczony tym jaki los zgotowało mu życie. Otarł policzek rękawem, ale na miejscu startych łez pojawiały się nowe. Podobno prawdziwi mężczyźni nie płaczą. Cóż. Albo Michael nie jest prawdziwym mężczyzną, albo nie kochali nigdy oni miłością prawdziwą. Bo jak można siedzieć bezczynnie, gdy miłość ich życia balansuje gdzieś na granicy życia i śmierci. Lekarze zrobili wszystko co było w ich mocy. Reszta zależy od niej. Od tego czy będzie walczyła o ich wspólne szczęście, czy odda tę walkę walkowerem.

*****

Jej spokój i harmonię coś zaburzyło. Dała krok na przód. Chciała poznać źródło tej błogości. Natura ludzka charakteryzuje się ciekawością. Pytanie czy była jeszcze człowiekiem. Przybliżyła się do poznania odpowiedzi, gdy nagle stało się coś niespodziewanego. Usłyszała go. Głos. Męski, zachrypnięty, męski. Przeszył ją na wskroś i zmusił do cofnięcia się.
-Wróć do mnie. -skupiała się na źródle tego głosu. Próbowała je odnaleźć. Skupiła na tym całą swoją uwagę.- Potrzebuję cię. -prośba ta pociągnęła ją w stronę głosu. Czuła się trochę jak w zawodach na przeciąganie liny. Z tą różnicą, że ona była liną. I balansowała na granicy. Wyczekiwała na ponowne usłyszenie głosu, ale nic takiego nie nastąpiło. Jej umysł powtarzał niczym echo „potrzebuję cię” ale siła głosu słabła, aż w końcu stała się niesłyszalna. Powróciła do sytuacji początkowej. Do punktu równowagi. Kto wygra te zawody? Co będzie silniejsze? Ciekawość poznania co dalej, czy głos, który ją tak bardzo kusi i przyciąga. Postanowiła poczekać. Uczucie spełnienia i miłości, które odczuwała już po chwili sprawiło, że zapomniała o głosie. O jego prośbie. Zatraciła się w błogości. W niebycie. W nieistnieniu.

Ale istniała. Była namacalna. Jednak tak bardzo odległa, choć była na wyciągnięcie ręki..

*****


Wracała do mieszkania po ciężkim dniu w pracy. Nie marzyła o niczym innym jak o gorącej kąpieli. Nie czuła palców u stóp. Zawsze kochała wakacje, jednak teraz była gotowa je znienawidzić. Weszła na klatkę schodową, po drodze minęła blondynkę, która obdarzyła ją promiennym uśmiechem. Zdawało się, że była to jej sąsiadka. To od niej pożyczyła cukier. No może nie bezpośrednio od niej, bo pożyczyła go od szatyna, ale z pewnością był to jej cukier. Odwzajemniła uśmiech i po chwili stanęła przed drzwiami swojego mieszkania. Ku jej zaskoczeniu na wycieraczce leżał bukiet żółtych róż. Z niedowierzaniem podniosła bukiet, otworzyła mieszkanie i weszła do środka. Wstawiła kwiaty do wazonu i odczytała bilecik.
„Mam nadzieję, że właścicielka najbardziej hipnotyzujących oczu da się zaprosić na kolację. Wpadnę o 19.”

Zerknęła na zegar i zamarła. Według wskazówek zegara miała nieco ponad godzinę. Nie zastanawiając się dłużej poszła do łazienki wziąć relaksującą kąpiel. Do dwudziestu minutach moczenia się w wannie mogła się wziąć za przygotowanie się do randki. Nie była pewna kto ją zaprosił. Może jeden z sąsiadów? Znała ich tylko z widzenia, kilka razy wymienili się uprzejmościami. Rozczesała swoje włosy, które wcześniej miała splecione w warkocz i psiknęła się perfumami. Rzęsy podkreśliła tuszem. Przejrzała się w lustrze. Była zadowolona z efektu. Ubrała na siebie kremową, prostą sukienkę przed kolano i była gotowa. Dobrała do tego turkusowe korale i po chwili usłyszała dzwonek do drzwi. Uśmiechnięta otworzyła drzwi i ujrzała jego.
-To ty.- powiedziała bez przekonania. Blondyn niezrażony tym co właśnie powiedziała, podał jej kwiaty i obdarzył zniewalającym uśmiechem.
-Pięknie wyglądasz.- powiedział, gdy wzięła od niego kwiaty. Jej policzki oblał rumieniec, co dodało jej uroku. Była niczym lalka porcelanowa. Delikatna i krucha. Jeden fałszywy ruch mógł wszystko zepsuć.
-Dziękuję. -wymamrotała cicho i poszła włożyć kwiaty do wazony. Młodzieniec stał w drzwiach wyczekując -Cholera jasna!- usłyszał z głębi mieszkania i po chwili znalazł się przy blondynce.- właśnie dlatego nienawidzę róż.- wysyczała ssąc palec, który zraniła kolcem róży.
Dalsza część wieczoru należała do średnio udanych. Blondynka wyraźnie straciła humor. Nawet jego próby zabawiania jej żartami okazały się fiaskiem. Zrezygnowany odprowadził ją do domu.
-Tak właściwie to nawet nie zapytałem cię o imię.- wypalił gdy stali przed drzwiami jej mieszkania. Spojrzała na niego zaskoczona. Też o tym zupełnie zapomniała.
-Magdalena- wyciągnęła dłoń w jego kierunku.
-Michael-uścisnął delikatnie jej dłoń. Ich spojrzenia się spotkały, magia jej oczu zaczęła na niego działać. Nie trwała jednak zbyt długo, bo dziewczyna odwróciła wzrok. -Dobranoc Meggi- odparł chłopak, po czym złożył na ustach dziewczyny szybki pocałunek i odszedł, zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. Dziewczyna zniknęła za drzwiami mieszkania. Oparła się o nie i głęboko oddychała. Czuła dziwne uczucie w żołądku. Na twarzy widniał uśmiech, a policzki piekły od rumieńców. Miała mnóstwo wątpliwości. Niewątpliwie jednak blondyn miał na nią niepokojący wpływ. Nie tylko ją dręczyły wątpliwości. Blondyn czuł się gorzej niż ona. Nie mógł spać. Nie wiedział co ze sobą począć. Nie mógł usiedzieć w miejscu dłużej niż dziesięć minut.
-Stary, ty się chyba zakochałeś.- zażartował Stefan widząc jak ten chodzi nerwowo po mieszkaniu przyjaciela. -Idę spać. Nie zdemoluj mi mieszkania.- zaśmiał się i zostawił blondyna sam na sam z myślami. Czy to prawda? Zakochał się? Trafiła go strzała amora i sprawiła, ze jego serce bije szybciej. Bije dla niej. A co jeśli ona nie czuje tego samego? Jeśli go wyśmieje, a ten pocałunek tylko dolał oliwy do ognia? Wiedział jedno. Nie odpuści bez walki. Wiedział, że czeka go jednak poważna rozmowa. Podobno cel uświęca środki. Podobno.. 


____________________________________________________________
Witajcie moje kochane.
Po pierwsze bardzo bym chciała podziękować za wszystkie komentarze. Nawet nie wiecie jakiego powera mi dajecie. Jesteście kochane i najlepsze.
I przyznam szczerze, że gdyby nie te komentarze, to nie jestem pewna, czy w ten weekend by coś powstało.. Szczerze wątpię.
Jeśli doszukacie się w rozdziale jakiś błędów, literówek, mieszania czasów to wybaczcie mi, ale zważywszy na to, że za punkt honoru wzięłam sobie dodanie rozdziału w ten weekend powinnyście zrozumieć. Pisanie po nocy mi nie służy, jednak mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Długość w końcu mnie zadowala :) 
I teraz wiadomość, która was pewnie mniej ucieszy. Kolejny dopiero za dwa tygodnie.
I nie. Ja wcale nie jestem okrutna. Ja po prostu zaczynam kurs na prawo jazdy i przez najbliższe dwa tygodnie nie będę miała na nic czasu. A że oceny są jakie są, to czas jaki mi zostanie (a dużo go nie będzie) będzie trzeba poświęcić na naukę.
Tak więc za 2 tygodnie ponownie się odezwę.
Buziaki :**


poniedziałek, 17 marca 2014

Pierwszy


Wrócił do domu podekscytowany. Spotkanie tylko upewniło go o słuszności swoich zamiarów. Zdjął kurtkę, powiesił na wieszak i ściągnął swoje ośnieżone buty.
-Kochanie wróciłem.- krzyknął od progu, zdziwiony tym, że blondynka nie przyszła go jeszcze powitać soczystym pocałunkiem, jak to zawsze miała w zwyczaju. Zajrzał do sypialni, jednak nie znalazł jej tam. Swoje kroki skierował do łazienki, gdzie powinna była siedzieć od dłuższego czasu przed lustrem. Światło w łazience nie było zapalone, nie znalazł tam dziewczyny. Obszedł inne pomieszczenia w domu, ale w żadnym nie znalazł ukochanej. Zaczął się niecierpliwić. Przyszła mu do głowy myśl, że może jest u fryzjera, po czym postanowił wziąć prysznic przed spotkaniem. Mężczyzna rozebrał się, wszedł pod prysznic, gdzie przez kilka minut stał w strumieniu ciepłej wody, która rozluźniła jego spięte mięśnie. Stresował się. Bał się jej reakcji. Bał się odrzucenia. Mył starannie swoje blond włosy. Umył całe swoje ciało żelem, którego zapach ona tak uwielbia. Po kolacji mężczyzna miał nadzieje, że spędzi noc, ze swoją świeżo upieczoną narzeczoną. Zakręcił wodę, wytarł się białym, puchatym ręcznikiem, po czym owinął się nim w pasie. Przeczesał dłonią mokre włosy, które były już lekko przydługie. Żałował, że nie udał się wcześniej do fryzjera, jak mu wcześniej radziła jego ukochana. Wyszedł z łazienki, a jej jeszcze nie było. Wszedł do kuchni, wyjął z szafki kieliszek, nalał do niego wina i wypił pośpiesznie jego zawartość. Nigdy wcześniej się tak nie stresował. Nawet skakanie na skoczni mamuciej to dla niego pikuś w porównaniu do oświadczyn. Zerknął na zegar. Zostało mu pół godziny. Udał się do sypialni, złożył świeże skarpetki oraz bokserki. Wyjął z szafy garnitur, który zakupił specjalnie na tą okazje. Ubrał się w niego, poprawił idealnie białą koszulę i założył czarną muchę. Przejrzał się w lustrze. Poprawił włosy i jest był gotowy do wyjścia. Zerknął na zegar i odnotował, że wskazuje on za dziesięć ósmą. Poszukał telefonu, w celu dodzwonienia się do blondynki. Dziewczyna nie odebrała. Upewnił się po raz kolejny, czy aby na pewno pudełeczko z pierścionkiem, który był w jego rodzinie od lat, znajduje się w jego kieszeni. Przysiadł na łóżko podenerwowany. Poczuł, że na coś usiadł. Podniósł się i dostrzegł pudełeczko opakowane w srebrny, ozdobny papier. Odpakował je. Otworzył kartonik i znalazł w nim test ciążowy, na którym zauważył dwie kreseczki. Zajęło mu chwilę, zanim do niego dotarło, że wkrótce zostanie ojcem. Podniósł się nagle z łóżka i nie wiedział co zrobić. Przepełniało go szczęście. Miał ochotę wykrzyczeć całemu światu, że będzie ojcem. Wybrał numer na swoim smarfonie i po kilku sekundach usłyszał pierwszy sygnał.
-Halo?-usłyszał zamiast trzeciego sygnału.
-Będę ojcem!-krzyknął podekscytowany do telefonu. -Rozumiesz to? Będę miał dzidziusia. Takiego małego, różowiutkiego dzidziusia. -jego głos był wypełniony szczęściem. Przyjaciel blondyna tylko się uśmiechnął na tą wiadomość.
-Dla uściślenia, to Megi będzie miała dzidziusia, pacanie.-zaśmiał się do słuchawki. -No ale wiesz co Hayboeck? Nie spodziewałem się, że tak szybko zaczniesz dbać o przyrost naturalny. Teraz tylko musisz się jej oświadczyć.
-No co ty nie powiesz? -odparł z przekąsem blondyn. -Siedzę w mieszkaniu i czekam na nią. Zaprosiłem ją do najlepszej restauracji, gdzie chcę się jej oświadczyć, ale jeszcze nie przyszła. Zaraz się chyba z nerwów porzygam.- mówił podenerwowany, przechodząc się po pokoju. Zauważył jej ulubioną bluzkę leżącą na podłodze. Podniósł ją.
-Może to jednak ty jesteś w ciąży? -zażartował Schlierenzauer, tymczasem blondyn złożył bluzkę. Otworzył jej szafę i zamarł.
-Później do ciebie oddzwonię.-rzucił krótko i się rozłączył. Patrzył na pustą szafę z niedowierzaniem. Chłopak już niczego nie rozumiał. Oparł się o ścianę i osunął się po niej na podłogę. Zaczął się zastanawiać czy to oznacza, że ona go zostawiła. A co jeśli dziecko nie było jego? Blondyn wykluczył jednak tą opcję, bo wiedział, jak bardzo blondynka go kocha. Rozważał co mógł zrobić źle. Rano było wszystko okej. Może była jakaś zamyślona i jakby nieobecna, gdy się z nią kochał poprzedniego wieczora, ale wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Co jeśli ona go zdradzała. Jego rozmyślenia przerwał dźwięk telefonu.
-Halo?-odebrał zamyślony skoczek. Ciepły głos kobiety po drugiej słonie słuchawki, która miała mu przekazać złe wiadomości sprawił, że zrobiło mu się słabo. -Jaki wypadek?- zapytał niewiele rozumiejąc z tego co kobieta do niego mówi. Kobieta wyjaśniła mu zaistniałą sytuację. -W jakim jest stanie? -jego głos się łamał, ale musiał wiedzieć, czy ona żyje. Kobieta udzieliła mu wszystkich informacji. -Co to znaczy krytyczny, ale stabilny? -krzyknął do słuchawki zdenerwowany. Nie dostał odpowiedzi, kobieta kazała mu przyjechać do szpitala, gdzie lekarz prowadzący go powiadomi. -Szpital św. Alberta, tak?- zapytał, by się upewnić, gdy usłyszał potwierdzenie od razu się rozłączył. Szybko wybrał inny numer. Nie musiał długo czekać, by usłyszeć po raz drugi tego wieczoru głos Gregora w słuchawce.
-Musisz mnie zawieść do szpitala.- powiedział bez ogródek blondyn. On nie był w stanie, by usiąść za kierownicą. Nie chodziło tu nawet o to, że wypił. Bardziej na jego stan podziałała informacja, że jego ukochana może nie przeżyć.
-Co się stało? - z zamyślenia wyrwał go głos swojego przyjaciela.
-Madzia. Wypadek. Jest w szpitalu. W ciężkim stanie. Nic więcej nie chcą mi powiedzieć. -po twarzy blondyna pociekły łzy. Bał się o nią. Cholernie się bał, że może ją stracić.
-Będę za pięć minut.- usłyszał w słuchawce, po czym szatyn się rozłączył. Dla blondyna te pięć minut było niczym wieczność. Czekał na Gregora pod swoim domem. Nie przebrał się nawet. Jechał do szpitala w garniturze. Liczyła się tylko ona. Zapomniał nawet o własnej matce, która również miała się pojawić na niedoszłej kolacji. Kobieta siedziała w restauracji czekając na syna z jego wybranką. Gdy opowiadał o niej w kawiarni wiedziała, że dziewczyna jest wyjątkowa. Tym bardziej cieszyła się, że jej młodszy syn planuje założenie rodziny. Była z niego bardzo dumna. Niepokoił ją jednak fakt, że mieli się zjawić czterdzieści minut wcześniej, a ich jeszcze nie było. Wybrała numer do syna. Odebrał po kilku sygnałach, a ona od razu wiedziała, że stało się coś niedobrego.
-Mamo. Ona miała wypadek. Boję się. -była pewna, że jej syn płacze. Było jej go strasznie szkoda. Poprosiła o rachunek, uregulowała należną kwotę i wybiegła z restauracji wzywając taksówkę.
-Skarbie wszystko będzie dobrze. -upewniła go kobieta. Wsiadła do taksówki i podała kierowcy cel podróży, a mianowicie szpital.
-Mamo. Ja nie mogę jej stracić. Ja tego nie przeżyję.- mówił blondyn, a ona poczuła ukłucie w sercu. Jej syn cierpiał, a ona nie mogła mu pomóc. Gdy tylko taksówka zatrzymała się pod szpitalem, zapłaciła mężczyźnie i wbiegła do szpitala. Po chwili zauważyła już swojego syna siedzącego na korytarzu. Wyglądał okropnie. Siedział przygarbiony, jego oczy były zapuchnięte, a garnitur, który powinien się prezentować elegancko był już pozagniatany i sprawiał, że jej syn wyglądał żałośnie. Podeszła do niego i go przytuliła. Łzy cały czas spływały z twarzy skoczka, a po chwili do jego łez dołączyły łzy matki. Nikt nie zwrócił uwagi na siedzącego obok szatyna, który nerwowo wiercił się na krześle. Czuł się bezsilny, zły. Chciał pomóc przyjacielowi, a nie potrafił. Kiedyś sądził, że osiągnął już wszystko, jest legendą, choć ma dopiero dwadzieścia cztery lata. Zawsze był odważny i zaradny. Nigdy niczego się nie bał. A teraz? Teraz w obliczu śmierci jednej z bliskich mu osób wiedział, że tak naprawdę nic nie znaczy dla tego świata. Tutaj nie było ważne ile kto ma pieniędzy, czy był sportowcem, gwiazdą popu, czy zwykłym pracownikiem fizycznym, który musiał ciężko pracować, by wyżywić rodzinę. Przebywanie w szpitalu mu nie służyło. Nerwowo bawił się swoimi palcami, wyczekując razem z pozostałą dwójką na lekarza. Bał się, że blondynka może tego nie przeżyć. Nie wiedział jak ma o tym powiedzieć Sandrze. Sam nie wiedział ile czasu siedzieli na tym korytarzu, nie zwracał uwagi na pielęgniarki w zielonych strojach, które przechodziły tuż przed jego nosem. Czekał tylko na jedno. Czekał, aż otworzą się te cholerne drzwi i ktoś im powie, czy operacja się udała. Czy ona żyje. On już się nie łudził, że płód to przeżyje. Wiedział, że jego przyjaciel, który tak się cieszył z nadchodzącego potomka również to przeczuwał. Wstał z krzesła i zaczął chodzić w tą i z powrotem po korytarzu. Swój wzrok cały czas miał utkwiony na jednych drzwiach. Gdy się otworzyły Michael i jego matka drgnęli, patrząc z wyczekiwaniem na lekarza. On tylko powiedział, że chce rozmawiać z jej narzeczonym, na co ten nie zareagował, jakby nie rozumiejąc słów lekarza, po czym skierował się za nim do gabinetu. A szatyn cały czas wpatrywał się w plecy medyka, który zniknął za rogiem razem z jego przyjacielem. Bał się poznać prawdę. Naprawdę się bał. Ona musiała przeżyć. To nie mogło się tak skończyć. Lubił blondynkę. Od samego początku przypadła mu do gustu i wiedział, że jest ona pisana Michaelowi. Cały czas pamiętał, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.
*****


Dziewczyna przyjechała do Austrii pod koniec czerwca. Tak naprawdę nigdy nie planowała opuszczenia swojego ukochanego Berlina. I nigdy by go nie opuściła, gdyby nie stypendium. Od zawsze chciała studiować na akademii sztuk pięknych. Zawsze interesowała się fotografią. Gdy usłyszała o propozycji wyjazdu na studia do Austrii zgodziła się bez chwili zawahania. Dopiero w samolocie dopadły ją wątpliwości. Nikogo przecież tam nie znała. Miała być sama, z dala od domu, w obcym kraju, zdana tylko na siebie. Cieszyła się, że będzie mogła mieszkać w mieszkaniu ciotki, która wyjechała do pracy do Ameryki. Chociaż jeden problem mniej z głowy. Wątpliwości mieli również rodzice dziewczyny, którzy nie chcieli puszczać jedynaczki samej do obcego kraju. Pomimo pełnoletności, cały czas traktowali ją jak małą dziewczynkę. Nawet nie zauważyli, kiedy ich córka stała się kobietą. Pożegnali ją na lotnisku mocno ściskając i tuląc. Oczywiście nie obyło się bez łez. Dziewczyna siedząc w samolocie poczuła dziwne uczucie w okolicach żołądka. Nie było to uczucie głodu. Był to strach. Strach przed nieznanym. Od tego właśnie dnia miała żyć na własną rękę, nie mogła liczyć na pomoc rodziców. Nikt nie czekał na nią na lotnisku, nikt nie pomógł z ciężką walizką. Sama musiała urządzić sobie mieszkanie. Sama płaciła rachunki i znalazła pracę jako kelnerka w jednej z okolicznych kawiarni . Pewnego słonecznego dnia jej budzik nie zadzwonił, więc wybiegła z mieszkania w pośpiechu. Nie chciała się spóźnić do pracy, zawsze starała się być punktualna i wywiązywać się ze swoich obowiązków. Obejrzała się za siebie, upewniając się, że nic jej nie wypadło i wtedy na kogoś wpadła. Wylądowała na blondynie, który trzymał ją w stalowym uścisku. Patrzył jej głęboko w oczy, a jego twarz zbliżała się coraz bardziej do jej twarzy. Spanikowała i uciekła. Zostawiła go tak leżącego na klatce schodowej. Nie wiedziała nawet kim jest. Nie był jej sąsiadem, nie widziała go tu wcześniej. Nie zaprzątała sobie nim dłużej głowy, bo w pracy nie miała chwili wytchnienia. Gdy wracała do domu było już późno. Sklepy były już pozamykane, a na ulicach zaczęła się pojawiać młodzież, która szła się bawić. Inni cieszyli się wakacjami. Ona musiała pracować. Wróciła do domu zmęczona. Miała ochotę usiąść na kanapie z kubkiem  zielonej herbaty osłodzonej dwiema łyżeczkami cukru i się zrelaksować. Nagle coś do niej dotarło. Nie miała nawet cholernego cukru w domu. Przejrzała się szybko w lustrze. Miała na sobie leginsy i czarny t-shirt z logiem Nirvany. Włosy miała spięte w niedbały kok, a jej twarz była blada. Stwierdziła, że nie wystraszy chyba nikogo z sąsiadów, wzięła szklankę z kuchni i udała się do drzwi naprzeciw. Nacisnęła na dzwonek. Widziała, że jest ktoś w środku, bo słyszała śmiechy. Otworzył jej szatyn o czekoladowych oczach. Był wysoki, przystojny i patrzył na nią z zaciekawianiem.
-Ja bym chciała pożyczyć szklankę cukru.- powiedziała cicho, nie patrząc na szatyna. Podała mu szklankę, po czym zniknął w mieszkaniu. W głębi mieszkania dostrzegła blond czuprynę i znajomy jej chłopak zjawił się po chwili w drzwiach.
-Już się za mną stęskniłaś?- chłopak zażartował, na co ona spłonęła rumieńcem. Po chwili zjawił się szatyn ze szklanką cukru. Podał ją blondynce, która tylko podziękowała i uciekła do swojego mieszkania. Szatyn spojrzał na blondyna zaskoczony, na co on tylko wzruszył ramionami i wrócił do oglądania filmu. Starszy chłopak zrobił to samo. Zauważył jednak, że jego kolega jest jakiś nieobecny. Nie przejmował się nim jednak, jego całą uwagę zajęła jego dziewczyna. A niebieskooki myślami cały czas był przy blondynce. Nie potrafił zapomnieć o jej hipnotyzujących oczach. 




___________________________________________________________
Witajcie. Wiem, miało być dopiero w piątek, ale znalazłam chwilę i powstało to coś. 
Jeśli są jakieś błędy, to przepraszam, pisane na szybko, bo chwilę wolnego czasu znalazłam, a wierzcie mi, nieprędko się nadarzy kolejna taka okazja. 
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Niestety nie wiem, kiedy pojawi się kolejny. 
I chciałabym jeszcze raz podziękować wszystkim za życzenia :*
Buziaki :*

sobota, 1 marca 2014

Prolog

W życiu są takie momenty, których nikt nie zaplanował.
Wynikają one z chwili zapomnienia, poddania się emocjom.



Dziewczyna podeszła do swojego chłopaka, chcąc go pocieszyć. Czuła jak jego mięśnie, które były napięte, pomału się rozluźniały. Jego oddech stawał się miarowy. Pociągnął ją w stronę domku austriackich skoczków i zamknął za nimi drzwi. Po uprzednim upewnieniu się, że nikogo poza nimi tam nie było, wpił się w jej usta, a jego spragnione dłonie wędrowały po jej ciele. Ona jęknęła przeciągle, czując jego dłonie na swoich nagich piersiach i zaczęła drapać go po plecach. Jej zachowanie jeszcze bardziej go nakręciło, bo pozbył się zbędnej odzieży i całował skórę swojej wybranki, kreślił tym sposobem tylko jemu znane znaki na jej ciele. Parą zawładnęło pożądanie, żadne z nich nie skupiało swojej uwagi na tym, że ktoś może ich nakryć. Nie myśleli również o prezerwatywach. Liczyła się chwila. Moment, który miał tak wiele zmienić w ich dotychczasowym związku. Chłopak opadł obok swojej dziewczyny spełniony, pocałował swoją wybrankę w usta. Gdy po chwili ich emocje opadły, ubrali się pośpiesznie speszeni, że ktoś może ich nakryć i udali się kibicować jego kolegom z kadry, którzy w przeciwieństwie do niego, zakwalifikowali się do drugiej serii. Żadne z nich nawet nie odnotowało faktu, kto wygrał. Oni myślami byli przy zdarzeniach sprzed kilku chwil.


*****
Kolacja u Schlierenzauera. Stół zastawiony najlepszymi specjałami, w kieliszkach najdroższe wino, a zgromadzeni świętowali jego kolejne zwycięstwo. Chłopak o czekoladowych tęczówkach siedział na szczycie stołu, a po jego prawej stronie drobna blondynka o miłym uśmiechu. Jego dziewczyna, Sandra. Z zebranych przy stole, tylko on wiedział o pierścionku, który spoczywał w czerwonym pudełeczku w kieszeni jego spodni. Zaręczyny planował od dłuższego czasu. Nie wiedziała o nich nawet jego matka, która zasiadła po jego lewej stronie. Chłopak wzniósł toast, wszyscy poza jedną blondynką, siedzącą u boku jego najlepszego przyjaciela unieśli kieliszki do ust, po czym upili łyk czerwonawego trunku. Nikt nie zwrócił uwagę na blondynkę, która wyglądała, jakby do jej twarzy nie docierała krew. Upiła kilka łyków wody ze szklanki, choć nie wiele to pomogło na jej mdłości. Wszyscy zaczęli jeść, poza rzeczoną blondynką. Zaniepokoił się tym jej chłopak, który z troską nałożył na jej talerz kawałek pieczeni i porcję gotowanych warzyw. Przyglądał jej się bacznie, wyczekując aż ta zacznie jeść. Ona nie chcąc odgrywać scen przy zgromadzonych, ukroiła sobie kawałek pieczeni, która była idealnie przyrządzona. Wzięła owy kawałek do ust, przeżuła i zdecydowała, że nie było tak źle. Pieczeń była pyszna, a jej żołądek nie odmówił posłuszeństwa. Blondyn powrócił do rozmów z siedzącym obok niego brunetem, nie zauważając nawet, że jego ukochana zbladła jeszcze bardziej. Usłyszał tylko dźwięk odsuwanego krzesła i uderzania szpilek o marmurową podłogę. Dziewczyna zniknęła za drzwiami łazienki. Zorientował się co się stało, dopiero gdy dziewczyna pana domu pobiegła w ślad za nią. Zebrani patrzyli na niego pytająco, na co on wzruszył tylko ramionami.
-Coś jej musiało zaszkodzić.- odparł krótko, na co zebrani tylko pokiwali niepewnie głowami, po czym powrócili do swoich poprzednich zajęć. Chłopak wypijał kolejną lampkę wina, zapominając zupełnie o swojej dziewczynie, która się przez długi czas nie zjawiała. Jedna osoba była zniecierpliwiona, a cała sytuacja go irytowała. Pan domu, Gregor Schlierenzauer z wyczekiwaniem wpatrywał się w drzwi łazienki. Czekał aż jego przyszła narzeczona ją opuści. Miał nadzieję, że zdąży jej się oświadczyć, zanim goście zaczną wychodzić. Jego matka dostrzegła poirytowanie na twarzy syna, posłała mu pytające spojrzenie, na które on tylko uśmiechnął się gorzko.
Za drzwiami łazienki jedna z blondynek wymiotowała, na co druga patrzyła z niedowierzaniem.
-Od jak dawna masz mdłości?- zapytała po dłuższej chwili. Druga opłukała swoją bladą twarz zimną wodą i spojrzała na nią z przerażeniem.
-Od dwóch tygodni. Ale to nie możliwe. My zawsze...- przerwała nagle. Usiadła zrezygnowana na sedesie. Ukryła twarz w dłoniach, a z jej oczu popłynęły łzy. Sandra podeszła do niej, przytuliła, głaskała po plecach.
-Musisz zrobić test. Jeśli chcesz, to możemy zaraz jechać do apteki, a później do mnie. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. Gregor zrozumie.- wstała kierując się ku drzwiom.
-Proszę, tylko nic mu nie mów. Muszę mieć pewność.- dziewczyna otarła łzy, stanęła przed lustrem próbując uratować jej rozmazany makijaż.
-Nie martw się. Zaraz wszystko załatwię. Doprowadź się do stanu używalności i zaraz możemy jechać.- powiedziała, po czym wyszła z łazienki.
Gregor słysząc, że jego Sandra wybiera się z dziewczyną Hayboecka do lekarza o mało co nie wpadł w furię. Razem z Michaelem próbowali ją przekonać, że to Michi zabierze swoją ukochaną do lekarza, ale ona nie chciała ich słuchać. Stwierdziła, że tylko ona z nich nie piła, cmoknęła swojego ukochanego w policzek, wzięła kluczyki, torebkę oraz swój płaszcz. Poczekała na swoją koleżankę, która wyglądała koszmarnie. Ta uśmiechnęła się przepraszająco w stronę pana domu, nie potrafiła jednak spojrzeć na zatroskaną minę jej chłopaka. Wiedziała, że pod wpływem jego spojrzenia się rozklei. Odwróciła wzrok.



*****
-I co? -blondynka wpatrywała się w swoją koleżankę z wyczekiwaniem. Ta tylko zaniosła się głośnym szlochem. Wyrwała z jej ręki test ciążowy. Pozytywny. Tak samo na dwóch kolejnych. Przytuliła swoją przyjaciółkę. Zazdrościła jej nawet. Gregor nawet nie chciał nic słyszeć o planowaniu rodziny.
-Jak ja mam mu o tym powiedzieć?- zapytała łamiącym się głosem. -On mnie znienawidzi.- wybuchła niepohamowanym płaczem.
-Nie płacz głuptasie. Michi cię kocha. Jak się dowie, to cie będzie na rękach nosił.- Sandra uśmiechnęła się, ścierając łzę z policzka blondynki.


*****

Nie mogła się doczekać wieczoru. Jej ukochany zaprosił ją na kolację. Gdy zapytała o szczegóły, on tajemniczo odpowiadał, że nie może jej powiedzieć. Ona nie zdawała sobie sprawy, że ten zakochany w niej po uszy wariat planuje oświadczyny. Stwierdziła, że to dobry pomysł, by powiedzieć mu o ciąży. Nie wiedziała jak to zrobić. Znalazła gdzieś ozdobne pudełeczko, włożyła do niego test, opakowała je papierem i starannie obwiązała wstążką. Modliła się w duchu, by on się ucieszył na tą wiadomość. Serce biło jej niczym oszalałe. Zerknęła na zegar. Robiło się późno. Wzięła płaszcz i udała się do fryzjera. Stwierdziła, że musi pięknie wyglądać, skoro on zabiera ją do restauracji. Przechodząc obok jednej z kawiarni, przejrzała się w szybie, by ocenić stan swojej fryzury. Zamarła na chwilę. Stała na środku chodnika, potrącana przez innych. Nie zważała na to. Jej umysł był skupiony tylko na nim. Siedział przy stoliku przy oknie, trzymając za rękę jakąś kobietę, która siedziała do niej tyłem. Łzy pociekły po jej policzkach. Nie przejmowała się spojrzeniami przechodniów, którzy patrzyli na nią jak na wariatkę. Nie przejmowała się fryzurą świeżo od fryzjera, która się rozwaliła w czasie jej histerycznego biegu. Wbiegła do jego mieszkania, pośpiesznie spakowała swoje rzeczy do jednej z walizek. Nie zważała na bałagan jaki zostawiła. Zapomniała o paczuszce, która leżała na łóżku. Zabrała walizkę i bez żadnego listu ze słowem wyjaśnienia wyszła z domu. Włożyła walizkę do auta, po czym uruchomiła silnik i skierowała się w stronę domu. Do Berlina długa droga, ale nie miała najmniejszej ochoty zatrzymywać się u kogokolwiek z jego znajomych.

*****

Było ślisko, ciemno, a dziewczyna po mału robiła się coraz bardziej śpiąca. Nawet nie zauważyła nadjeżdżającego z naprzeciwka auta. Przymknęła oczy tylko na chwilkę. A później było już tylko ciemno.



________________________________________
Witajcie kochane. Wiem, że ankieta jeszcze trwa, ale nie mogłam się powstrzymać i powstał prolog.
Nie mógł się kisić na komputerze przez 2 tygodnie, tak więc oddaję w wasze ręce nową historię.
Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu.
Pozdrawiam :**