niedziela, 4 stycznia 2015

Siódmy

Stała przestraszona przed ogromnym budynkiem zbudowanym w nowoczesnym stylu miętosząc nerwowo rękaw płaszcza. Wzięła głęboki wdech, sprawdziła po raz kolejny, czy aby na pewno dźwięki w telefonie są wyciszone i przekroczyła próg budynku. Będąc tutaj wcześniej z Sandrą nie czuła takiego stresu, jednak załatwianie spraw papierkowych w sekretariacie a pójście na zajęcia po tak długim czasie to zupełnie inna sprawa. Po kilku minutach dotarła pod salę wykładową, w której frekwencja była znikoma. Usiadła w tyle sali i zaczęła nerwowo rozglądać się wokół. Zupełnie nieświadomie cały czas stukała paznokciami w blat ławki, co zdecydowanie nie spodobało się siedzącej przed nią dziewczynie, bo ta obrzuciła ją gardzącym spojrzeniem. Ona jednak wcale się tym nie przejęła. Zaintrygował ją chłopak siedzący kilka ławek przed, który przez cały czas jej się zawzięcie przyglądał. Poczuła pojawiające się wypieki na policzkach i odwróciła swój wzrok wgapiając się w ciemny blat ławki. Trwała by tak pewnie dłużej, ale wykładowca się pojawił i swą uwagę skupiała na wykładzie. Początkowo jego słowa nawet ją ciekawiły, jednak później zaczęła się nudzić. Jak zauważyła nie była jedyną osobą na tej sali, której wykład nie zaciekawił. Jedni układali pasjansa na laptopie, drudzy smsowali nie zwracając uwagi na nic, jeszcze inni najzwyczajniej w świecie gryzmolili coś w notesie, sprawiając wrażenie robienia notatek. Ona jednak wolała przyjrzeć się chłopakowi, który wcześniej jej się przyglądał. Wysoki brunet o smukłej sylwetce gryzmolił coś zawzięcie w notatniku. Przypominał jej Michaela, który w podobny sposób marszczył czoło analizując swoje skoki. Zawsze wtedy próbował wyłapać jakiś szczegół, który psuł cały efekt. Chłopak po raz kolejny odwrócił głowę i wyłapując spojrzenie blondynki posłał jej szczery uśmiech. Odwzajemniła uśmiech po czym odwróciła wzrok. On uśmiechnął się delikatnie pod nosem i powrócił do rysowania w notatniku.
Gdy po kilku godzinach skończyły się zajęcia on czekał na nią przed budynkiem. Nie zauważyła gdy do niej pochodził, więc przestraszyła się gdy chwycił ją za łokieć by się odwróciła w jego stronę.
-Meggi -wyszeptał z czułością. -Jak miło cię znów widzieć.- przytulił zdezorientowaną dziewczynę
-A ty jesteś?- zamrugała dwukrotnie i uśmiechnęła się przepraszająco -Nie wiem czy słyszałeś..
-Słyszałem o twoim wypadku -przerwał jej.- Naprawdę mi przykro. A i nie przedstawiłem się. Max. Poznaliśmy się na pierwszym roku. -zmarszczyła czoło próbując sobie go przypomnieć, jednak bezskutecznie. -Tak się właśnie zastanawiałem, czy nie dałabyś się zaprosić na kawę?- w uśmiechu ukazał szereg białych zębów i choć nie miała żadnych planów, serce jej podpowiadało by odmówiła.
-Wybacz, ale dziś nie mogę. -uśmiech na twarzy chłopaka momentalnie zmienił się w grymas rozczarowania, co nie umknęło uwadze blondynki.- Może następnym razem.- dodała szybko.
-To do zobaczenia. -przywołał na twarzy sztuczny uśmiech i odszedł.
-Do zobaczenia. -odpowiedziała za odchodzącym chłopakiem.
Wróciwszy do domu od razu wrzuciła się na kanapę i włączyła telewizor w nadziei, że coś ciekawego przykuje jej uwagę. Zrezygnowana włączyła kanał muzyczny i rozłożyła się wzdłuż kanapy. Jej myśli błądziły między chłopakiem z wykładu- Maksem a Michaelem, który miał wrócić już niedługo. Z jednej strony wyczekiwała tego powrotu, z drugiej zaś bała się jego bliskości. Zasnęła zapominając choć na chwilę o dręczących ją niepewnościach udając się do krainy sennych marzeń. Tutaj również obraz Michaela jej nie opuszczał, jednak prezentowane obrazy ukazywały ich jako szczęśliwą parę. Ona ubrana w beżową, zwiewną sukienkę kroczyła obok niego przyodzianego jasne dżinsowe spodnie i białą koszulę. Spacerowali boso po soczyście zielonej łące a ich splecione dłonie były w tyn obrazie czymś zupełnie naturalnym. Ukradkowe spojrzenia i uśmiechy sprawiały tylko, że przyroda wokół coraz bardziej rozkwitała. Radosny śpiew ptaków, niczym nieskażona przyroda i ich dwoje, których miłość mogła góry przenosić. W pewnym momencie jednak zerwał się silny wiatr, który poniósł blondyna gdzieś poza horyzont, pozostawiając tym samym dziewczynę samą. Niebiańska polana nie była już tą samą. Zieleń trawy zbladła, przyjazny świergot ptaków ucichł, na jego miejsce pojawiła się nieprzyjemna cisza. Chciała krzyczeć, jednak nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. I nagle wszystko zniknęło. Podniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej słysząc dzwonek telefonu. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na wyświetlacz telefonu i poczuła pewne dziwne uczucie w dole brzucha. Gregor nie dzwonił do niej często, więc z poczuciem niepokoju nacisnęła na zieloną słuchawkę.


*****

Od samego rana przepełniony był zupełnie nową energią. Zdenerwowanie na trenera dawało mu dodatkowej motywacji by udowodnił na co go stać. Można było to już dostrzec na stołówce, gdy zjawił się pierwszy na śniadanie. Zaskoczone spojrzenie Koflera, który zawsze jako pierwszy z kadry zjawiał się w stołówce, dodało mu motywacji do działania. Przywitał się z kolegą z kadry i powrócił do konsumowania jajecznicy. Andreas w milczeniu usiadł obok młodego Hayboecka i co chwila zerkał na niego z niedowierzaniem. Pozostali Austriacy również zaskoczeni byli widokiem blondyna o tak wczesnej porze na śniadaniu. Uśmiechu na jego twarzy nie dało się nie zauważyć, a idealnie ułożona fryzura była czymś wręcz niespotykanym w ostatnim czasie.
-Naćpałeś się czegoś czy co? -zapytał Gregor szturchając młodszego kolegę w ramię. -A może sobie przygarnąłeś na noc jakąś młodą fankę? -Gregor musiał się szybko odsunąć unikając ciosu blondyna.
-To, że ty -wycelował palcem w jego pierś- masz skłonności do spraszania sobie panienek do łóżka, wcale nie znaczy, że ja też tak robię. I aż dziwne, że Sandra się nie dowiedziała. -wycedził przez zęby.
-Sam wiesz, że to była jednorazowa sytuacja.- usprawiedliwiał się Schlieri -Poza tym wtedy byłem po kłótni z Sandrą. Z resztą pieprzyć to. Nie będę się przed tobą usprawiedliwiał. -podniósł się z krzesła i odszedł od stołu, skupiając na sobie spojrzenia kolegów z kadry.
-Jak zwykle.- mruknął pod nosem Michael, dopił zimną już kawę i odszedł od stołu w ślad za Gregorem. Był zły na siebie. Nie powinien wracać do tamtej sytuacji. Każdy z nich czasami przeżywał chwile słabości i każdy radził sobie z nimi w inny sposób. Mu wystarczała gra w bierki z Koflerem. Czasami Kofler nawet pozwalał mu wygrać, a on z dziecięcą radością wracał później do swojego pokoju i szedł spać. Gdy dotarł pod drzwi zapukał cicho i nacisnął na klamkę. Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem a on dostrzegł przyjaciela wpatrującego się w panoramę gór.
-Po co przyszedłeś? -zapytał oschle- Chcesz mi wypominać jeszcze jakieś błędy? Proszę bardzo. Wal śmiało. -odwrócił się do blondyna i obdarzył spojrzeniem zimnym jak lód.
-Gregor ja przepraszam. Wiem, nie powinienem do tego wracać. -wyszeptał zrezygnowany- Sam wiesz jak jest. -westchnął i przysiadł na idealnie zaścielonym łóżku, nie przejmując się niezadowoloną miną Gregora. -Odkąd tu jesteśmy ani razu nie zadzwoniła do mnie. Myślałem, że może jak wyjadę to coś się zmieni. Ale nie. -Gregor usiadł obok niego i położył mu dłoń na ramieniu dodając w ten sposób przyjacielowi otuchy.
-Ułoży się jeszcze. Zobaczysz. Przecież to uczucie nie mogło całkowicie wygasnąć. Była tak bardzo w tobie zakochana.. - szatyn się zamyślił nad czymś. Nie dane mu było dokończyć, bo do pokoju wbiegł zasapany Kraft, informując ich o trwającym już treningu na siłowni. Zbiegli w pośpiechu do siłowni, gdzie czekał już na nich zdenerwowany Pointner. Pokręcił tylko z niezadowoleniem głową, a oni wzięli się za trening. Trener z niedowierzaniem patrzył na Hayboecka, który do treningu przykładał się z dawno niewidzianym entuzjazmem i nawet najcięższe ćwiczenia dla niego wydawały się być banalnie prostymi. Przez chwilę pomyślał, że może jego młody podopieczny w końcu poukładał swoje sprawy sercowe, jednak po chwili odsunął od siebie tą myśl. Zaciętość mająca się na jego twarzy nie wskazywała raczej na radość czy też nagły zastrzyk miłości. Pokiwał zrezygnowany głową i skupił się na pozostałych zawodnikach.


*****


W późniejszych treningach na skoczni młody Hayboeck również prezentował formę znacznie lepszą od prezentowanej ostatnimi czasy. Oglądając jego kolejne skoki kiwał głową z uznaniem, zastanawiając się ile w tym jest zasługi ich rozmowy. Blondyn potrafił dobrze skakać bez pomocy psychologa, jednak nadal niepokoił się o niego. Fakt, że potrafił skupić się na skakaniu wcale nie oznaczał rozwiązania jego problemów. Zastanawiał się, czy nie powinien odbyć rozmowy z panną Wagner. Z jednej strony powinien taką rozmowę przeprowadzić, bo czuł się odpowiedzialny za swojego zawodnika, z drugiej jednak strony nie chciał ingerować w ich prywatne życie. Postanowił poczekać z tym do ich powrotu.
Postanowił skupić się na sprawach bieżących, czyli na pozostałych skoczkach. To, że Hayboeck w końcu przypomniał sobie jak oddawać skoki, nie znaczy, że pozostali również byli w szczytowej formie. Kofler notorycznie spóźniał wybicie, Diethart miał problemy z pozycją dojazdową, Kraft markował telemark niczym Simon Amman a Gregor skakał swoje, choć odległości nie były oszałamiające. Podrapał się po swojej łysiejącej głowie w nadziei, że jakieś rozwiązanie problemu przyjdzie samo i jednym pstryknięciem palców jego wszystkie problemy się rozwiążą. Miał tylko nadzieje, że do zimy sytuacja się ustabilizuje i Austria znów będzie potęgą jak na Austrię przystało.
Skrzętnie notował każdy nawet najmniej istotny błąd, który tylko odnotowywał u zawodników. Odetchnął z ulgą, gdy przyodziany w zgniłozielony kombinezon Kofler zasiadł na belce, odepchnął się od niej na dany mu przez niego znak, trafił idealnie w próg i łapiąc powietrze pod narty osiągnął w swojej ostatniej próbie rozmiar skoczni. O dziwo Kraft, Schlierenzauer i nawet Diethart osiągnęli zadowalające rezultaty. Z oczekiwaniem wpatrywał się w Hayboecka, który widocznie miał jakieś problemy z wiązaniem, bo nie pojawiał się dość długo na belce. Po chwili jednak zasiadł na belce, sprawdził wiązania i upewnił się, że zamki w kombinezonie są podopinane, poprawił gogle i na znak trenera odepchnął się od belki. Idealnie trafił z odbiciem, w locie przyjął dość agresywną pozycję, to był daleki skok, lądował w okolicach rekordu skoczni. Jednak w momencie, gdy on odetchnął z ulgą z racji zakończonego treningu, Hayboeck gruchnął twarzą o zeskok. Trener przetarł oczy z niedowierzaniem i jak najszybciej zszedł z gniazda, by znaleźć się jak najbliżej zawodnika. Gdy już dotarł na miejsce, wokół Hayboecka zebrani byli pozostali skoczkowie, a lekarz próbował go cucić.
-Jest nieprzytomny. Podejrzewam wstrząśnienie mózgu. -powiedział lekarz. W bardzo szybkim tempie wsadzili go na nosze i zabrali na dokładniejsze badania. Pozostali kadrowicze w ponurych humorach wrócili do hotelu. Z niecierpliwością czekali na jakiekolwiek wieści o blondynie. Odetchnęli z ulgą, gdy na godzinę po zdarzeniu trener oświadczył iż Hayboeckowi nic poważnego nie jest. Lekarze zdiagnozowali wstrząśnienie mózgu i obity bark. Przytomność odzyskał już w drodze do szpitala, jednak kilkudniowy pobyt w szpitalu jest koniecznością. Podczas kolacji humory Austriaków były nieco lepsze, jednak nadal pozostawała niepewność odnośnie przyczyny zdarzenia.
-To na pewno przez wiązanie. -mówił pewny swych racji Stefan.
-Głupoty gadasz.-wtrącił się Diethart- widziałeś przecież, że starał się przeciągnąć ten skok.
-A ja wam mówię, że mu narta zakantowała i to dlatego. -Gregor również włączył się do dyskusji.
Ich dyskusję zakończyło pojawienie się Pointnera w jadalni. Wśród Austriaków zapanowała cisza, nikt nie chciał denerwować już i tak podenerwowanego Alexa.
-Trzeba chyba powiadomić jego dziewczynę? Czy kim ona tam dla niego jest. -rozejrzał się po zebranych w nadziei, że któryś sam zaproponuje powiadomienie Wagner o zajściu.
-Ja do niej zadzwonię -odezwał się Gregor przerywając ciszę. Zdawał sobie sprawę, że to nie będzie łatwa rozmowa. Nie wiedział jak ona zareaguje. Albo zbagatelizuje sprawę, albo się przejmie. Z babami przecież nigdy nie wiadomo. Odszedł od stołu czując na plecach spojrzenia pozostałych osób siedzących przy stole i wybrał numer. Miał nadzieje, że nie odbierze. Nie wiedział nawet jak to ubrać w słowa. Czekał licząc sygnały, w nadziei, że przy piątym naciśnie czerwoną słuchawkę. Gdy już miał się rozłączyć ona jednak odebrała, a on nagle poczuł wielką gulę w gardle i nie czuł się na siłach by wydusić z siebie chociażby jedno słowo.


*****

Wieczór zapowiadał się cudownie. Kolacja u Koflera była doskonałą okazją, by założyła piękną czerwoną suknię, którą ją obdarował niedawno. Ukradkiem zerkał jak w skupieniu nakładała makijaż, który w jego mniemaniu był zbędny, bo nawet bez niego była najpiękniejszą kobietą jaką znał. Uśmiechnął się lekko widząc jak rozchyla usta malując oczy maskarą i w jakim skupieniu maluje usta krwistoczerwoną szminką. Zauważyła jego spojrzenie, posłała mu całusa i skupiła się na poprawianiu swojej fryzury. Delikatne loki swobodnie opadały na jej gołe ramiona i dodawały jej dziewczęcego uroku.
-Gotowa? -zapytał zerkając na zegarek.
-Już prawie- uśmiechnęła się do niego zalotnie i udała się w stronę łazienki. Po chwili wróciła skropiona jego ulubionymi perfumami. Zaciągnął się jej zapachem i przyciągnął ją do siebie.
-Nie jedźmy tam.- szeptał zachrypłym głosem do jej ucha. -Myślę, że możemy spędzić równie przyjemny wieczór tylko w naszym towarzystwie. -musnął ustami płatek jej ucha, na co ona odsunęła go od siebie. Już otwierał usta by coś powiedzieć, lecz ona go uprzedziła kładąc palec wskazujących na jego wargach.
-Obiecałeś Andreasowi, że przyjedziemy. Jedźmy już bo się spóźnimy. -odwróciła się do niego plecami zakładając czarną marynarkę, wzięła czarną, połyskującą kopertówkę i udała się w stronę drzwi. -Idziesz? -zapytała oglądając się przez ramię. -A jeśli chodzi o tą przyjemniejszą część wieczoru, to zapewniam, że po powrocie od Andiego będziemy mieli jeszcze dużo czasu. -uśmiechnęła się do niego lubieżnie, po czym wyszła z mieszkania. Blondyn stał jeszcze przez chwilę w osłupieniu, po czym szybko nałożył na swoją białą koszulę marynarkę i wyszedł w ślad za blondynką, uprzednio zamykając mieszkanie. Drogę do domu Koflera pokonywali w ciszy, on skupiał się na drodze, ona wpatrywała się w jego skupione odbicie w szybie. Gdy już dotarli na miejsce zostali ciepło przywitani przez gospodarza domu i jego ukochaną. Mirjam wyglądała ślicznie tego wieczoru, ubrana w długą czarną suknię z wycięciem na plecach, Andreas prezentował się równie elegancko. Po dotarciu wszystkich gości zasiedli do stołu i zjedli kolację zaserwowaną im przez panią domu kolację. W pewnym momencie Andreas wstał, a spojrzenia zebranych skupiły się na jego osobie.
-Bardzo się cieszę, że wszyscy zaproszeni przybyli na tą kolację. Jest to wieczór szczególny dla mnie.-przełknął ślinę. -Dziś mijają dokładnie trzy lata odkąd poznałem najwspanialszą kobietę w moim życiu. Przez te trzy lata dużo się wydarzyło, u jej boku spoważniałem...- wśród zebranych dało się słyszeć chichot- Kochanie chciałbym ci gorąco podziękować za te wspólne trzy lata. -wziął bukiet czerwonych róż, które stały w wazonie na niewielkim stoliku obok i uklęknął przed ukochaną. -Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie i zostaniesz moją żoną?- zapytał patrząc jej głęboko w oczy, w międzyczasie wyjmując z kieszeni marynarki czarne pudełeczko z pierścionkiem. Z oczu dziewczyny popłynęły łzy i przytuliła do siebie klęczącego Austriaka.
-Na Boga, tak. -zebrani goście zaczęli klaskać, a uszczęśliwiony Andreas wsunął pierścionek na palec serdeczny swojej narzeczonej. Wstał, po czym przy wszystkich ją pocałował. Andreas swoim zachowaniem zaimponował swoim młodszym kolegom. Zarówno Michael, jak i Gregor patrzyli w oczy swoich ukochanych w nadziei, że i im pisane kiedyś będzie przeżywanie takich chwil. Szczęście, które malowało się na twarzy ich przyjaciela sprawiało, że chcieli poczuć to samo. Michael przez cały czas trzymał dłoń ukochanej, podobnie jak jego starszy kolega z reprezentacji Sandrę. Miłość w austriackiej kadrze zdecydowanie nie była czymś obcym. Czasami różni eksperci zastanawiali się w czym tkwi sekret austriackiej potęgi w skokach, nikt by jednak nie wpadł, że tym sekretem są kobiety, które niczym Red Bull dodają im skrzydeł.


___________________________________________

Wykorzystując ostatnie wolne dni, przed powrotem do szkoły udało mi się napisać ten rozdział.
Nowy rok i nowa wena. Sama się sobie dziwię, że udało mi się jeszcze cokolwiek napisać.
Już zapomniałam jak przyjemnie pisze się rozdział gdy wena dopisuje.
I muszę przyznać, że jest to całkiem przyjemne uczucie.
Nie cieszcie się jednak, bo to wcale nie zapowiada mojego powrotu na bloggera.
Bynajmniej jeszcze nie teraz. To tak na pożegnanie i widzimy się za kilka miesięcy.
I mam nadzieję, że StellA się nie obrazi, iż wykorzystałam pomysł z komentarza umieszczonego pod prologiem (czasami w chwilach kryzysu, gdy się zastanawiam czy warto czytam stare komentarze) i tak właśnie o to i Koffi spróbował swojego szczęścia z oświadczynami.
To by było chyba na tyle.
Do kiedyś tam :*

środa, 24 grudnia 2014

Szósty

Kochani, 
ode mnie- dla was.
Wesołych Świąt

*****


Wyjechał. Zostawił ją samą. Walizki, które jeszcze wieczorem stały w korytarzu, gdzieś zniknęły. Nie dało się również nigdzie dostrzec jego blond czupryny, na stole też nie stał pusty kubek po wypitej kawie jak każdego ranka. Oparła się o ścianę i westchnęła cicho. Jeszcze kilka dni temu oddałaby wszystko, żeby pobyć sama. Teraz jednak czuła się nieswojo. Brakowało jej obecności blondyna, lubiła gdy krzątał się w pobliżu. Założyła na siebie jego bluzę, która wisiała w przedpokoju, zakluczyła mieszkanie i zapukała do drzwi obok. Otworzyła jej zaspana Sandra, która bez słowa wpuściła ją do środka.
-Masz fajki? -zapytała bezpretensjonalnym tonem kierując się w stronę balkonu. Była przekonana, że tam je znajdzie. Sandra podążyła w ślad za nią.
-Przecież ty nie palisz.- stwierdziła blondynka podając przyjaciółce zapalniczkę. -To tylko kilka dni. Szybko zleci. - wzięła papierosa z paczki i szybko go odpaliła. Zaciągnęła dym do płuc i po chwili go wypuściła.
-Ale tu wcale nie chodzi o Michaela.- zaprzeczyła momentalnie, jednak jej głos nie brzmiał pewnie. Obie wiedziały, że kłamie. -Ja zwyczajnie nie lubię siedzieć sama w domu, więc przyszłam do ciebie.- wyznała zaciągając się dymem. Sandra kiwnęła tylko twierdząco głową. Paliły w milczeniu. Obie miały wiele do powiedzenia, jednak żadna nie chciała psuć ciszy powstałej między nimi. Jeszcze przed wypadkiem mówiły sobie o wszystkim bez najmniejszej krępacji, teraz coś było nie tak. Sandra zgasiła papierosa pozostawiając go w popielniczce i głośno westchnęła.
-Chodź, zrobię ci śniadanie.- nie czekając na reakcje przyjaciółki wróciła do mieszkania. Wiedziała, że ta dwójka cały czas jest w sobie zakochana, oni zwyczajnie się zagubili w swoich uczuciach. Wstawiła wodę oraz wyjęła z szafki patelnię, a z lodówki kilka jajek. Przygotowała jajecznicę i nałożyła ją na talerzyki. Właśnie w tym momencie do kuchni wróciła Meggi.
-Nawet nie wiesz jaka jestem głodna.-powiedziała podchodząc do zlewu by umyć ręce, po czym szybko usiadła do stołu.
-Domyślam się, znowu schudłaś ostatnio. - Sandra nie myliła się. Meggi, która od dziecka była drobna, po wypadku wychudła jeszcze bardziej. Ona sama nie przejmowała się tym, jednak jej najbliżsi bardzo się niepokoili z tego powodu.
-To wszystko przez stres. Sama rozumiesz. Uczelnia. Michael. Wspólne mieszkanie. Ostatnio bywa tak, że czuję się kimś obcym w swoim własnym ciele. -Upiła łyk kawy, którą Sandra przygotowała w międzyczasie. -Gubię się już w tym wszystkim. A ty jak to widzisz?-spojrzała w oczy przyjaciółki.
-Mi się wydaje, że ty nadal kochasz Michaela, ale boisz się tego uczucia. -skwitowała blondynka na co druga odwróciła wzrok. Na jej twarzy pojawił się rumieniec zakłopotania.
-Boję się. Wszystko jest dla mnie obce i nowe. Z jednej strony jest dla mnie zupełnie obcym człowiekiem, z drugiej jednak coś mnie do niego ciągnie. Chciałabym sobie przypomnieć to wszystko, ale nie mam na to żadnego wpływu.- westchnęła dopijając kawę. Odstawiła pusty już kubek na blat i zaczęła wodzić palcem po kubku tworząc bliżej nieokreślone wzory. -A jak między tobą a Gregorem? -źrenice Sandry momentalnie się poszerzyły, a na jej twarzy zagościł promienny uśmiech. Miłość, która od niej wprost promieniowała była czymś budującym na duchu.
-Jest cudownie.- wyznała- Po powrocie ze zgrupowania zabiera mnie na urlop gdzieś w tropiki. Odnoszę wrażenie, że zamierza mi się oświadczyć. -iskierki szczęścia tańczyły w jej oczach a Meggi widząc radość przyjaciółki poczuła ciepło w sercu.
-Tak bardzo się cieszę. -przytuliła przyjaciółkę -Mam rozumieć, że będę druhną na twoim ślubie?- zażartowała. Meggi dzięki tej wiadomości momentalnie zapomniała o trapiących ją uczuciach, obie były zbyt pochłonięte wstępnym planowaniem ślubu Sandry i Gregora.


*****


W zupełnie innej części Europy w ogromnej sali restauracyjnej przy stole siedziało kilku mężczyzn. Wszyscy dość wysocy i szczupli, a od ich stolika dość często dochodziły wybuchy śmiechu. Wśród nich jedna osoba tylko się nie śmiała. Sprawiała wrażenie nieobecnej. Śniadanie leżało na jego talerzu nietknięte. Trener i koledzy z kadry patrzyli na niego ze współczuciem.
-Co ta miłość robi z człowiekiem- żartowali bardzo często, gdy nie było go w ich towarzystwie. Blondyn ostatnimi czasy wolał przebywać sam. Samotne bieganie było o wiele bardziej kuszące niż siedzenie z kumplami i granie w gry na konsoli. Czasami tylko Gregor do niego dołączał, wtedy jednak biegali w milczeniu. Gregor rozumiał jego uczucia nawet gdy on nic nie mówił, a on był najzwyczajniej w świecie mu wdzięczny za wszystko. Biegając mógł myśleć o wielu sprawach. Najczęściej jednak myślał o niej. Zastanawiał się co robi w danym momencie, co jej się śniło danego dnia, albo czy tęskni za nim. Ich jedyny kontakt ograniczał się do smsowej wymiany „Dzień dobry” każdego ranka, czy też „dobranoc” każdego wieczora.
-Michi, martwimy się o ciebie.- usłyszał pewnego wieczoru od samego Pointnera. -Nie możesz się tak wszystkim zadręczać. Musisz umieć rozdzielić życie prywatne i zawodowe. Od tamtego feralnego dnia nie oddałeś ani jednego poprawnego skoku. Nasz psycholog bardzo chętnie ci pomoże. -blondyn słysząc o psychologu momentalnie zacisnął dłonie w pięści.
-Nie potrzebuję psychologa. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. -krzyknął zrywając się z krzesła, na którym wcześniej siedział. Jego krzyki dało się słyszeć aż na korytarza.
-Jak uważasz. Pamiętaj jednak, że moja oferta jest nadal aktualna i jeśli zmienisz decyzję możesz się w każdej chwili do mnie zgłosić.-mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie.
-To nie będzie konieczne, ale dziękuję. -rzucił oschle blondyn, po czym opuścił pokój zajmowany przez trenera. Ten pozostał sam z problemem. Chciał pomóc młodemu Hayboeckowi, nie chciał, by popełnił ten sam błąd co on kiedyś i przez nieszczęśliwe uczucie zaprzepaścił swoją szansę na sukces. Miłość jest potężnym uczuciem, które zarówno może budować, jednocześnie może zniszczyć wszystko co do tej pory osiągnąłeś. Zawsze ostrzegał swoich zawodników przed miłością i gdy tylko któryś się zakochał, on od razu zaczynał się niepokoić. W jego karierze trenerskiej to właśnie Hayboeck był pierwszym takim przypadkiem. Postawił sobie za główny cel przywrócenie go do formy, bez względu czy będzie z Meggi, czy też nie.


*****


-Nie jestem gotowa- powtarzała po raz kolejny tego dnia. Michael zaśmiał się tylko, po czym dał jej soczystego buziaka w usta. -Mówię ci, ja nigdzie z tobą nie jadę. -założyła ręce na piersiach i zrobiła obrażoną minę.
-Skarbie, to tylko moi rodzice. Nie masz się czego obawiać. -chwycił ją za podbródek i złożył na jej ustach pocałunek, który zaparł jej dech w piersiach. Takie działanie zawsze sprawiało, że ona mu ulegała.
-Ale.. -bała się strasznie tego spotkania, ale jedno jego spojrzenie sprawiło, że uległa. -Dobrze, pojadę, ale jeśli im się nie spodobam to będzie twoja wina. -zaśmiał się widząc jej zaciętą minę.
-Mówiłem ci już, że cię kocham?- przyciągnął ją do siebie i pocałował. Zaśmiała się tak jak on najbardziej uwielbiał.
-Tylko jakiś tysiąc razy. -tym razem to on się zaśmiał. Uwielbiał ją za tą jej szczerość i pogodę ducha. -Naprawdę musimy tam iść? -zrobiła proszącą minę.
-Musimy. Muszę im przecież przedstawić miłość mojego życia. -złapał ją za rękę, co dodało jej otuchy. Bez gadania ubrała płaszcz, który jej podał i wsiadła do jego auta. Po dwóch kwadransach jechania w ciszy dotarli na miejsce. Posiadłość zaparła jej dech w piersiach. Panorama alp była wprost prześliczna, a miejsce już na pierwszy rzut oka wydawało się przytulne.
-Michi jak miło cię widzieć. -kobieta w średnim wieku podeszła do blondyna i objęła go na przywitanie.
-Ciebie również Margaret. -uśmiechnął się do niej. -A to jest Meggi. -przedstawił ukochaną. -Skarbie, to jest Magraret, moja macocha.- kobieta również przytuliła przestraszoną blondynkę, a ona odetchnęła z ulgą. Rodzina Michaela przyjęła ją bardzo serdecznie.
-To co, kiedy ślub?- zapytał młodszy brat Michiego, Alex. Na twarzy blondynki pojawił się rumieniec zakłopotania, jednak blondyn wcale nie przejął się pytaniem.
-Stefan jest starszy, więc to on pierwszy powinien się ożenić. Więc Stefanku mój kochany szukaj wybranki, bo i mnie do ożenku prędko. -wszyscy zebrani przy stole wybuchnęli śmiechem. Blondynka czuła się tam jak w domu. Widząc Michaela wśród najbliższych upewniła się, że przy niej nikogo nie udaje i cały czas jest sobą. Właśnie takiego go pokochała i takiego chciała kochać już zawsze. I na zawsze..




____________________________________________________
Halo, halo, jest tu kto? Pamiętacie mnie jeszcze?
Miałam powrócić do was dopiero po maturze, ale coś w moim wnętrzu kazało mi napisać ten rozdział. 
Dopiero niedawno uświadomiłam sobie jak bardzo tęsknię za pisaniem i za wami. 
Niestety matura jest w tym momencie najważniejsza, a mówiąc szczerze dużo nauki jeszcze przede mną. Jeśli chodzi o to coś powyżej to przepraszam, bo wyszłam już z wprawy. 
Z resztą moje poprzednie wpisy nie były na jakimś mega poziomie, więc ten za bardzo od nich nie powinien odbiegać. Koniec marudzenia, czas na konkrety.

Wesołych Świąt kochani. Bądźcie zdrowi, szczęśliwi i uśmiechajcie się każdego dnia.
 Życzę wam miłości, która sprawi, że zabraknie wam tchu. 
Życzę wytrwałości w noworocznych postanowieniach.
Życzę, by 2015 rok był dla was szczęśliwy. 
I przede wszystkim, życzę byście pozostali sobą.
Wesołych świąt kochani.

środa, 30 lipca 2014

Przepraszam...

Cześć.
Jak pewnie zauważyłyście dawno się nie pojawiło nic nowego.
To nie tak, że ja o was zapomniałam. Jest mi strasznie przykro, ale moja wena gdzieś zaginęła po drodze i nie mam pojęcia kiedy wróci. Miałam nadzieję, że w wakacje uda mi się cokolwiek napisać.
Niestety. Wszelkie pomysły na to co dalej zniknęły. Stoimy w miejscu, ja, Meggi i Michi. Ja jestem bezradna, Meggi jest zagubiona, a Michi zakochany po uszy. Mogłabym ciągnąć to dalej. Zmusić się do pisania i  może coś by się urodziło. Nie w tym rzecz.
To opowiadanie jest takim moim dzieckiem. Musi być dopieszczone, takie jak sobie zaplanowałam.
Wcześniej sądziłam, że moje problemy z pisaniem się biorą z problemów prywatnych. Myliłam się.
Moja wena zniknęła prawie tak szybko jak się pojawiła. Straciłam serce do pisania opowiadań.
I właśnie dlatego zawieszam.
Dziękuję wam za każde wyświetlenie bloga, każdy komentarz, każdą wiadomość na gg od was.
Ja tutaj wrócę do was. Wrócę razem z Michim i Meggi, by skończyć tą historię, tak jak to zaplanowałam.
Pewnie też zauważyłyście, że zniknęłam z waszych blogów już jakiś czas temu.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Po prostu wasze blogi za bardzo mnie rozpraszały.
Zamiast skupiać się na rzeczach ważnych, skupiałam się na tym, czy aby nic nowego się nie pojawiło.
Dlatego mam dla was kolejną informację.
Jako, że należę do osób ambitnych i zależy mi na studiowaniu na pewnej uczelni, to w klasie maturalnej nic nie może mnie rozpraszać. W związku z tym, powrócę do świata żywych prawdopodobnie po maturze. (o ile wytrzymam)
Jeśli ktoś z was będzie na mnie czekał, będzie mi bardzo miło. Jeśli odejdziecie- zrozumiem.
Nie znikam jednak całkowicie z blogosfery. Rozpoczęłam zupełnie nowy projekt, coś co mnie nie rozprasza, a wręcz przeciwnie. Założyłam bloga, na którym przelewam swoje rozmyślenia i żale. Jeśli ktoś z was by chciał zajrzeć, to zapraszam:  >>LINK<<
Natomiast jeśli chodzi o opowiadanie o Peteru, to mam nadzieję, iż uda mi się je skończyć do września. Zostało już naprawdę niewiele do końca tej historii.

Bardzo dziękuję wam za wszystko i jeszcze raz przepraszam.
I obiecuję: wrócę tutaj i poprzewracam znów wszystko do góry nogami, tak żeby nie było nudno ;P

niedziela, 25 maja 2014

Piąty

 Z dedykacją dla Moniki. 
Dziękuję za wszystko głupolu :*


Co gdy nagle wszystko traci sens? Nadzieja, którą miałeś w sobie przez cały czas zostaje ci brutalnie odebrana, a szczęście wymyka ci się z rąk, przelatuje pomiędzy palcami. Ta złość, ten ból, gdy masz nadzieję, że wszystko już będzie dobrze, a nagle wszystko się pieprzy. Zupełnie jakby los z ciebie kpił, chciał ci dokuczyć, pokazać, że nie możesz być szczęśliwy. Ale ty się nie poddajesz. Walczysz dalej o swoje szczęście.
Kolejne dni były dla niej ciężkie. Cała ta sytuacja wydawała się absurdalna. Ci wszyscy ludzie, którzy twierdzili, że ją znają zaczynali ją przerażać. Czuła się jak w jakimś niskobudżetowym filmie. Miała nadzieję, że to są żarty, ale wszystkie wątpliwości rozwiała jej rodzicielka. Jedyna osoba, która potrafiła przemówić jej do rozsądku. To właśnie dzięki swojej matce Meggi podjęła decyzję o pozostaniu w Austrii. Mieszkanie z zupełnie obcym dla niej facetem w jednym mieszkaniu było dla niej krępujące i będąc zupełnie szczerym, robiła to tylko ze względu na studia.
Ich wspólne fotografie dopiero przekonały ją, że rzeczywiście coś ich łączyło. Michael starał się jak mógł, by panowała między nimi normalna atmosfera, jednak ostatecznie efekty różniły się znacząco od oczekiwań. Zgodził się nawet spać na niewygodnej kanapie w salonie, gdy stwierdziła, że nie będzie spała z obcym facetem w jednym łóżku. Mieszkanie z nią sprawiało mu pewien ból. Była tak blisko niego, jednocześnie była mu tak daleka. Nie mógł jej przytulić, obdarzyć pocałunkiem, zasypiać i budzić się u jej boku. Czasami budził się w nocy i czuł zwyczajną pustkę. Chodził po domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Zdarzało się, że słyszał jej płacz. Ją to wszystko również przerastało. Nie wiedział w takich momentach jak się zachować. Chciał iść ją przytulić, dodać otuchy, jednak bał się jej reakcji. Nie chciał pogorszyć relacji, która była miedzi nimi, zbytnią nachalnością.
-O czym tak myślisz?- zapytała pewnego razu, gdy siedział w środku nocy na kanapie, tępym wzrokiem wpatrując się w dogasający ogień w kominku. Zamrugał kilkakrotnie, po czym spojrzał głęboko w jej oczy. Usiadła obok niego i patrzyła w ten sam punkt co on jeszcze przed chwilą.
-O nas. -odparł krótko. Westchnęła cicho. Wiedziała, że prędzej czy później czeka ich ta rozmowa. Sandra już ją uprzedziła, że Michi tak łatwo nie odpuści. -W przyszłym tygodniu wyjeżdżam na zgrupowanie.- kontynuował. Zauważyła, że bawił się nerwowo palcami.- w przyszłym tygodniu też wracasz na uczelnie. -przerwał na chwilę. Przełknął głośno ślinę. -i chodzi o to, czy dasz sobie sama radę? Bo wiesz, jeśli nie to ja mogę z tego jeszcze zrezygnować.- niemal się zaśmiała z jego troski o nią. Instynktownie chwyciła jego dłoń, a on spojrzał w jej stronę.
-Dam sobie radę. Jestem już dużą dziewczynką- zaśmiała się.
-Ale przecież ty..- jej spojrzenie spowodowało, że nagle zamilkł.
-Dam sobie radę.- powtórzyła z większym naciskiem. -Nie możesz rezygnować ze skoków dla mnie, rozumiesz? -mówiła stanowczym tonem. Patrzył w jej oczy, jednocześnie przybliżał swoją twarz do jej twarzy. Poczuła się zagrożona, spuściła wzrok i odsunęła się od niego.
-Michi ja nie potrafię.- zrozumiał. Podziałało na niego jak wiadro zimnej wody. Wstał szybko z kanapy i wyszedł na balkon. Wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni dresów i odpalił jednego papierosa. Zaciągnął się dymem. Przyglądała mu się z troską. Był dla niej obcy, ale martwiła się o niego. Wiedziała, że go rani i czuła się winna. Nałożyła na siebie sweter, wzięła jego bluzę i dołączyła do niego.
-Przeziębisz się. -podała mu bluzę. Założył ją na siebie nawet na nią nie patrząc. Oparła się plecami o barierkę i przyglądała mu się uważnie. -Przecież ty nie palisz.- spojrzał na nią zaskoczony, a ona wykorzystując jego moment nieuwagi zabrała mu papierosa i szybko zgasiła.
-Czego ty ode mnie chcesz? Poznęcać się nade mną? Proszę. -na jego twarzy malował się grymas bólu. Wyciągnął kolejnego papierosa i szybko odpalił. Patrzyła na niego z zaciętą miną. Jego słowa zabolały.
-Michi, to nie tak.- odwróciła się od niego, wpatrywała się w księżyc. -Martwię się o ciebie, ale..
-Nie kochasz mnie, tak? To właśnie chciałaś mi powiedzieć?- przerwał jej. Jego głos był uniesiony. Zacisnął dłonie w pięści i wpatrywał się przed siebie ciężko oddychając.
-Przepraszam.- wyszeptała cicho. Odwrócił się na pięcie i wrócił do domu. -Bardzo bym chciała cię pokochać, ale ja cię w ogóle nie pamiętam.- po jej policzku pociekła łza, którą momentalnie otarła zziębniętymi palcami. Gdy weszła do środka zastała go leżącego na kanapie, odwróconego tyłem do niej. Okryła go kocem.- Dobranoc Michi.- udała się do swojej sypialni. Westchnęła głośno. Rzuciła się na łóżko i przytuliła twarz do poduszki. Pachniała nim. Wciągała jego zapach do płuc. Czuła, że jest jej on bliski. Wydawało jej się to szalone, bo nic nie pamiętała z tamtych wydarzeń, jednak jej serce mówiło jej, że ona ich wszystkich zna. Zasnęła wtulając się w poduszkę, na której zawsze spał on. Jemu niestety nie było dane zasnąć. Cały czas się zadręczał. Miał wyrzuty sumienia. Wiercił się na niewygodnej kanapie, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji do spania. Wstał i po cichu kierował się w stronę sypialni. Delikatnie nacisnął na mosiężną klamkę, uchylił drzwi delikatnie i usłyszał jej miarowy oddech. Spała. Wszedł do sypialni i jej się przyglądał. Spała spokojnie. Była taka delikatna, niewinna. Wtulała się w jego poduszkę. Mimowolnie się uśmiechnął. Podszedł bliżej łóżka i usiadł na siwym dywanie, tuż obok łóżka, w taki sposób, że mógł obserwować jej twarz. Delikatnie gładził opuszkami palców jej policzek. Bał się, że się zbudzi, jednak to było silniejsze od niego. Przyglądał jej się jak miarowo oddycha. Tak bardzo pragnął leżeć obok niej, obejmować ją, całować, kochać się z nią.. Był tylko facetem, a nawet największy twardziel potrzebuje miłości. Tym bardziej on. Musnął delikatnie jej usta i wyszedł po cichu. Położył się na kanapie i w końcu udało mu się zasnąć. Spał jednak niespokojnie. Cały czas miał poczucie, że może ją stracić. Że ona już nigdy nie będzie jego. Odejdzie, a on zostanie z tym wszystkim sam.

*****

Zaprosił ją na imprezę u jednego z jego znajomych. Zgodziła się, ale tylko dlatego, że miała być tam Sandra. Wyszykowała się, umalowała usta, założyła czarną sukienkę, która doskonale podkreślała jej figurę i czerwone szpilki. Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze dziesięć minut do wyznaczonej godziny. Usiadła na sofie i włączyła telewizor, by zabić nudę. Leciał jakiś nudny serial, który zbytnio jej nie wciągnął, ale lepsze to niż siedzenie i patrzenie się w ścianę. Spojrzała ponownie na zegarek. Minęła już umówiona godzina. Spóźniał się. Zaczęła chodzić po mieszkaniu, a stukanie jej obcasów świadczyło o tym, że była podenerwowana. Sprawdziła swoją komórkę. Nic. Żadnego smsa, nieodebranego połączenia. Zaczęła nerwowo stukać paznokciami w blat kuchenny. Spóźniał się. A ona strasznie nie lubiła tego u innych osób. Po chwili usłyszała hałas na klatce schodowej. Otworzyła drzwi, by zlokalizować źródło tego hałasu i zobaczyła Michaela, który się podnosił ze schodów. Uśmiechnął się przepraszająco i strzepał ze spodni potencjalny bród, który mógł znajdować się na schodach.
-Pięknie wyglądasz. -powiedział, gdy znalazł się już obok niej. Chciał ją pocałować, ale odsunęła się od niego.
-Tylko wezmę torebkę i możemy iść.- odparła i zniknęła w głębi mieszkania. Wróciła po chwili. Zakluczyła drzwi i ruszyła w ślad za blondynem. Zaprowadził ją do swojego auta. Przez całą drogę się do siebie nie odzywali. Ona podziwiała widoki za oknem, on co chwilę zerkał w jej stronę. Po około kwadransie zajechali pod dużą rezydencję, gdzie było już zaparkowane kilka samochodów, a z wnętrza budynku dochodziła głośna muzyka. Otworzył jej drzwi niczym prawdziwy dżentelmen, ujął jej dłoń i zaprowadził do rezydencji. Była zaskoczona wielkością rezydencji i bogatym wystrojem wnętrz.
-A to jest gospodarz imprezy, Gregor. -Michi przedstawił jej chłopaka, którego już wcześniej widziała.
-My się już kiedyś spotkaliśmy chyba.- uśmiechnął się do niej uroczo.
-Chyba tak. Meggi jestem.- uśmiechnęła się do niego promiennie. Tuż za nim dostrzegła Sandrę, a jej uśmiech momentalnie się poszerzył.
-Widzę kochanie, że poznałeś moją uroczą sąsiadkę.- Uśmiechnęła się do Meggi, a Gregor objął ją w pasie. -Michael, gdy mówiłeś o tej uroczej blondynce, na której to punkcie zwariowałeś, nie sądziłam, że już ją znam. Ale życie nie przestanie mnie zaskakiwać.- zaśmiała się, a blondyn poczerwieniał na twarzy.
-Chodź, może przedstawię cię pozostałym. -pociągnął dziewczynę za rękę, ta uśmiechnęła się przepraszająco do gospodarza domu i jego dziewczyny, po czym zniknęła porwana przez Hayboecka. Prowadził ją go grupki lekko już podpitych chłopaków. Dwóch brunetów, z czego jeden miał tatuaże i tunel w uchu, oraz farbowany blondyn ze śmiesznymi zębami.
-To jest Stefan, Manuel i Thomas.- wskazał po kolei. Przyjrzeli jej się uważnie i wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
-To jest ta twoja Meggi? -wybełkotał podekscytowany Stefan.
-A widzisz tutaj jakąś inną blondynkę, która by nosiła miseczkę C?- dodał Manuel tonem znawcy.
-Wybacz tym kretynom. Oni nie wiedzą co mówią. Aniele, powiedz mi proszę, bolało jak spadłaś z nieba? -uśmiechnął się głupkowato Thomas.
-Coś mnie ominęło?- do towarzystwa dołączył jeszcze jeden brunet, ale ten bynajmniej był trzeźwy.
-Michi przyprowadził swoją laskę.- wydarł się Kraft.
-Przepraszam cię za tych idiotów. Andreas jestem. -wyciągnął dłoń w stronę blondynki.
-Meggi -Uśmiechneła się do niego i wymieniła z nim uścisk dłoni.
-No, no. Michi. Gdzieś ty sobie taką pannę znalazł, co? -brunet poklepał młodszego kolegę po plecach.
-Meggi jest sąsiadka Sandry.- wyjaśnił.- A właśnie. Może się czegoś napijesz?- spojrzał pytająco na blondynkę.
-Pewnie. Whisky z lodem.- Stefan podał Michiemu swoją pustą szklankę.
-Nie ty kretynie. Pytałem Meggi.- wyjaśnił lekko podenerwowany już Michi.
-Wody najchętniej. -uśmiechnęła się do niego, a on zniknął na chwilkę, zostawiając ją samą z podpitymi skoczkami.
-To mówisz, że jesteście razem, tak?- dopytywał Didl.
-No tak właściwie to nie wiem.- powiedziała nieco speszona.
-Słyszałeś Stefan, mamy jeszcze szansę! -ucieszył się Fettner.
-Ale Michi to mój kumpel, nie zrobię mu tego.- odezwał się Stefan.
-Czego mi nie zrobisz?- wrócił sam zainteresowany. Podał blondynce wodę, a Kraftowi zamówionego drinka.
-Niespodzianka?- wypalił głupio Diethart.
-Lepiej chodźmy trochę potańczyć.- pociągnął dziewczynę za sobą, a ta odetchnęła z ulgą. Zaciągnął w miejsce, gdzie tańczyło już kilka par i zbliżył się do dziewczyny. -Przepraszam cię za nich. Zwykle się tak nie zachowują.- wytłumaczył zachowanie kolegów.
-Nic się nie stało. Zabawni są. -uśmiechnęła się do niego promiennie. Poruszali się w rytm jakiejś wolnej piosenki. Ich twarze dzieliła niewielka odległość, która z każdą chwilą się zmniejszała. Gdy w końcu ich usta się połączyły, a języki zaczęły tańczyć w rytm tańca miłości oboje poczuli motyle w brzuchu. Dla nich nie liczyło się już nic, poza sobą nawzajem. Nawet zniesmaczony okrzyk Dietharta nie przywrócił ich na ziemię. Oni byli gdzieś indziej. Krążyli wokół innej galaktyki, zmienili czasoprzestrzeń. Podobno dla zakochanych czas biegnie inaczej. W ich przypadku właśnie tak było. Czas się zatrzymał, a chwila trwała i trwała. 




 ___________________________________________
Strasznie Was zaniedbuję. Wybaczcie mi moje kochane. Ostatnio z czasem u mnie krucho.
Udało mi się w końcu coś napisać. Jestem z tego średnio zadowolona, ale mój wen <nie mylić z wena, to jest ten wen>  w końcu do mnie wrócił, akurat jak powinnam się uczyć historii, więc postanowiłam go trochę wykorzystać. Przepraszam, że zaniedbuję wasze blogi, sama nie wiem kiedy znajdę czas by to nadrobić. Coś czuję, że przez najbliższe dwa tygodnie nie będę miała zbyt dużo czasu na cokolwiek. 
Mam nadzieję, że wszystkim maturzystkom dobrze poszło na maturach, oraz, że dostaniecie się na wymarzone studia. 

Pozdrawiam was cieplutko:*

Ach i bym zapomniała.
Z całego serduszka dziękuję za wszystkie komentarze, które naprawdę mnie mocno motywują i dodają skrzydeł, oraz za nominację do Liebster Awards. 
Dzięki wam wierzę, że moje pisanie ma jakikolwiek sens.
Dziękuję :*

sobota, 3 maja 2014

Czwarty


Są takie momenty, w których wyboru możesz dokonać tylko raz. Od tej decyzji będzie zależało wszystko. Linia, która oddziela dwa światy zostanie przekroczona i odejdziesz w niebyt. Nie zostanie po tobie wiele. Tylko pełna szafa ubrań, kilka par butów, telefon z którym się nie rozstawałaś i wspomnienia, które będą żyły w sercach twoich bliskich. Twoja śmierć dla jednych ludzi będzie końcem świata, dla innych nic nieznaczącym faktem. Z czasem ślad po twoim istnieniu zaginie, ludzie zapomną, zdjęcia będą leżały gdzieś na strychu przykryte ciężką warstwą kurzu, a litery na twoim nagrobku przestaną być widoczne. Nie zawsze musi jednak tak być. Nieliczni dostają od życia drugą szansę. I wcale nie jest to szansa z rodzaju wygrania w loterii. Ta szansa odmienia całe dotychczasowe życie. Nieliczni mieli okazję znaleźć się po drugiej stronie i wrócić.


*****

Czuła się zagubiona. Rozdarta. Tajemniczy głos ją zaciekawił, jednak gdy zniknął chciała iść naprzód. Głos ten w jakiś sposób ją ograniczał i więził. Czuła się zniewolona. Chciała przy nim trwać i odkryć jego źródło. Przy nim zapominała o wszystkim. Dopiero gdy znikał mogła skupić się na miejscu w którym jest. Za każdym razem, gdy chciała pójść dalej on dawał o sobie znać i wracała. Postanowiła spróbować i tym razem. Podążała przed siebie z nadzieją odnalezienia wyjścia. Miejsce to, chociaż było wypełnione stanem błogości i wszechogarniającą miłością zaczęło ją przytłaczać. Tym razem głos się nie pojawił, nie powstrzymał jej przed przekroczeniem pewnej niewidzialnej bariery, po której przekroczeniu ogarnęła ją światłość. Uczucie błogości osiągnęło apogeum i znalazła się przed obliczem stwórcy. Spojrzał na nią srogim spojrzeniem i nim zdążyła się zorientować, coś pociągnęło ją gwałtownie w dół i umiejscowiło ponownie w kruchym ciele.

*****

Blondynka siedząca na zewnątrz zdała sobie sprawę z tego co się właśnie dzieje na sali. Nie wiedziała jak się zachować. Jej przyjaciółka właśnie umierała, ukochany był gdzieś daleko. Ta sytuacja ją przerastała. Nie zauważyła nawet zamieszania na sali. Lekarze z nadzieją wpatrywali się w monitor maszyny, na którym cały czas pojawiała się nowa linia, a irytujące piszczenie nie ustawało. Stracili nadzieję, że dziewczyna się obudzi, próbowali jednak wszystkiego. Widok, gdy ładunek elektryczny jest przekazywany do jej drobnego ciała, by wskrzesić ją do życia był makabryczny. Serca łamała im myśl o jej ukochanym. Właśnie ze względu na niego przedłużali reanimacje, odkładając decyzję o stwierdzeniu zgonu do ostatniej chwili. Nadzieja ich już opuściła, ze łzami w oczach patrzyli ostatni ładunek przeszywa jej ciało i wtedy stał się cud. Jednostajny odgłos wydawany przez maszynę zmienił się w pikanie, a na linii zaczęły się pojawiać zaburzenia. Na twarzach zebranych pojawił się wyraz ulgi, a nawet łzy szczęścia. Ktoś wyszedł z sali, by powiadomić płaczącą Sandrę o przywróceniu pracy serca. Blondynka rzuciła się na szyję lekarzowi. Mężczyzna uśmiechnął się do niej pobłażliwie.
-Czy ja mogę? -zapytała nieśmiało.
-Tak. Proszę. Nie wiemy jednak kiedy się wybudzi. -odparł mężczyzna i zostawił ją samą. Weszła do sali, w której poza jej przyjaciółką znajdowała się jeszcze niewysoka pielęgniarka. Uśmiechała się do niej pogodnie.
-Pani przyjaciółka miała wiele szczęścia. Niewiele osób wraca z tej drugiej strony.- dopiero wtedy Sandra jej się przyjrzała. Kobieta była już w starszym wieku, a jej jasne włosy były przyprószone siwizną. W błękitnych oczach kobiety dostrzegła troskę i bezinteresowność. Nim się zorientowała kobieta opuściła salę zostawiając ją samą. Usiadła na krześle stojącym obok łóżka i siedziała trzymając dłoń swojej przyjaciółki. Po kilku godzinach zmorzył ją sen i zasnęła opierając głowę o skraj łóżka. Siwiejąca pielęgniarka przechodząc obok sali przyglądała się z uśmiechem dwóm blondynkom. Wiedziała, że to miłość przywróciła pannę Wagner do życia. Dotknęła palcami złotego krzyżyka, który wisiał na jej szyi i wróciła do dalszego obchodu.
Sandra spała niespokojnie, bała się, że stan Meggi może znów się pogorszyć. Obudziła się natychmiast, gdy poczuła niespokojny ruch. Zamrugała kilkakrotnie nie rozumiejąc co tak właściwie się wydarzyło. Dopiero po chwili zauważyła, że patrzą na nią niebieskie tęczówki blondynki. Minę miała niepewną, jakby się czegoś bała.
-Gdzie ja jestem?- wychrypiała, rozglądając się po pomieszczeniu.
-W szpitalu. Miałaś wypadek. Zawołam lekarza. -wybiegła z sali, zanim zdążyła zadać kolejne pytanie. Po chwili drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich uśmiechnięty, starzy mężczyzna.
-Dzień dobry. Nazywam się Joseph Koch i jestem pani lekarzem. Czy pamięta pani, jak się pani nazywa?-zapytał mężczyzna, podchodząc do łóżka i świecąc jej małą latareczką po oczach.
-Naturalnie. Nazywam się Magdalena Wagner. -odpowiedziała. -Co mi się stało?- zapytała dociekliwie.
-Miała pani wypadek samochodowy. -odpowiedział z lekkim uśmiechem.- Imiona pani rodziców?
-Sonia i Karl. -odpowiedziała już lekko poirytowana.
-Jak się pani czuje?- zadał pytanie, spoglądając na nią uważnie.
-Właściwie to dobrze. Tylko chce mi się pić. Czy mogłaby pani przynieść mi wody?- zwróciła swoją prośbę do blondynki.
-Pani?- wytrzeszczyła na nią oczy, wstając od łóżka. Lekarz przyglądał jej się z zaciekawieniem.
-Nie pamiętasz pani Stiegler? -mężczyzna zwrócił się do pacjentki.
-Pierwszy raz ją widzę na oczy. Coś nie tak?- blondynka zmarszczyła brwi.
-Może mi pani powiedzieć, który mamy rok?- dziewczyna zamyśliła się chwilę.
-Właśnie zdałam maturę. Dwa tysiące dwunasty. -mężczyzna zmarszczył brwi.-Coś nie tak?
-Hm. Jakby to pani powiedzieć. Mamy rok dwa tysiące piętnasty. Podejrzewam u pani amnezję. Czy rzeczywiście ostatnią rzeczą, którą pani pamięta jest matura?- lekarz przysiadł na skraju łóżka i spojrzał jej w oczy.
-Tak. Czy to znaczy, że straciłam trzy lata z życia?- głos młodej Niemki drżał. Nagle do pomieszczenia wpadł zdyszany blondyn.
-Przyjechałem najszybciej jak się dało.- wysapał. Meggi wpatrywała się w niego zaskoczona. Mężczyzna podszedł do łóżka i ujął jej dłoń, po czym złożył na niej pocałunek. -Kochanie jak się czujesz? Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem.- szeptał patrząc jej w oczy.
-Kochanie? Przepraszam, ale czy my się znamy? -wyrwała dłoń z jego objęć.
-Meggi nie żartuj sobie ze mnie. To ja Michael. -patrzył na nią błagalnym wzrokiem.
-Pańska narzeczona ma amnezję. Nie pamięta ostatnich trzech lat. -wytłumaczył medyk.
-Narzeczona?- wyszeptała lekko przestraszona.
-Amnezję? Jak to możliwe? -młody skoczek załamał się tą wiadomością.
-To się często zdarza przy urazach głowy. Pamięć powinna wrócić w przeciągu kilku miesięcy. Istnieje jednak pewne ryzyko, że została utracona na zawsze.- głos lekarza był dla Michaela niczym ostrze noża, które raniło jego serce.
-Chcę się zobaczyć z moją mamą.- zażądała dziewczyna. Obaj mężczyźni spojrzeli na nią zaskoczeni.
-Dobrze. Zadzwonię do twojej mamy. -powiedział blondyn i wyszedł z sali. W międzyczasie zdążyła wrócić Sandra z wodą. Blondynka upiła łyka wody i opadła na poduszki. Nie wiedziała co ma myśleć o tej całej sytuacji. Otaczający ją ludzie byli dla niej obcy, a cała sytuacja wydawała się absurdalna. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie jest w jednym z tych programów na MTV, gdzie wkręcają ludzi. Jak to możliwe, że zapomniała trzy lata ze swojego życia. Zapomniała swojego narzeczonego? Poczuła się bardzo samotna, chociaż miała przy sobie ludzi, którzy ją kochali. Czuła się niczym puzzel, który nie pasował do układanki, nie dlatego, że miał inny kształt. Nie. Kształt był taki sam. Motyw układanki był jednak inny. I właśnie ona tak się czuła. Nie pasowała tam. Miała ochotę wrócić do domu. Do rodziców. I zacząć wszystko od nowa.

*****


Blondyn przyzwyczaił się już do tego, że każdą jego myśl zaprząta ona, drobna blondynka, która jest sąsiadką dziewczyny Schlierenzauera. Zakochał się niczym jakiś nastolatek. Na niczym się nie potrafił skupić, bo zastanawiał się, co ona może robić w danym momencie. Często przechodził obok kawiarni w której pracowała, by zobaczyć ją chociaż przez kilka sekund. Nie był pewny uczyć blondynki, więc starał się nie być nachalnym. Pewnego razu czekał na nią pod kawiarnią z kwiatami. Zauważył ją, gdy wychodziła. Nie była jednak sama. Wychodziła w objęciach wysokiego szatyna. Oddalił się szybko, by go nie zauważyła, przy okazji wyrzucając kwiaty do pobliskiego śmietnika. Widok Meggi w objęciach innego faceta doprowadził go do furii. Wszedł do mieszkania Krafta trzaskając przy tym drzwiami i opadł ciężko na kanapę. Siedział tak do końca wieczoru z zaciętą miną i nie odpowiedział nawet słówkiem na zaczepki Stefana. Przez kilka kolejnych dni chodził obrażony na cały świat i nikomu nie chciał powiedzieć o co chodzi. Spotkał ją pewnego razu na ulicy. Uśmiechnęła się do niego zalotnie, na co on spojrzał z kpiną.
-A gdzie się podział twój chłopak?- zapytał siląc się na spokojny ton.
-Przepraszam cię bardzo, kto?- odparła zaskoczona. -Coś ty sobie znowu ubzdurał?
-Ja? Nic. Widziałem cię ostatnio z pewnym szatynem. Wysoki, przystojny. Widzę, że masz słabość do przystojnych facetów. -nie zdążył skończyć, bo obdarzyła go siarczystym policzkiem.
-Dla twojej wiadomości, to bym facetem był mój kuzyn, ale dzięki. -syknęła i odeszła od niego.
-Meggi, poczekaj!- dogonił ją i przyciągnął do siebie. -Przepraszam. Nie wiedziałem. Głupio wyszło.- spuścił głowę i próbował się jakoś wytłumaczyć.
-Masz rację. Głupio wyszło.- próbowała odejść, ale on chwycił ją za nadgarstki uniemożliwiając ucieczkę.
-Przepraszam. Ja nic nie poradzę na to, że oszalałem na twoim punkcie. Gdy cię zobaczyłem z nim.. To było straszne. I pewnie pomyślisz, że zwariowałem, ale zakochałem się w tobie do cholery. - zamierzała coś powiedzieć i już otworzyła usta, jednak on jej to uniemożliwił. Wpił się w jej usta całując zachłannie jakby się bał, że mu ucieknie. Gdy poczuł, że oddaje mu pocałunki przyciągnął ją jeszcze mocniej do siebie. Odsunęła się od niego, gdy zabrakło jej tchu. Patrzyła w jego błękitne tęczówki i zaczęła się śmiać. Ona też się zakochała. Czuła się jak nastolatka, która właśnie przeżywa swoją pierwszą miłość. Bo tak właśnie było. Michael był pierwszym mężczyzną, którego obdarzyła tym uczuciem. 


_____________________________________________________
Wiem, że krótko. Nie bijcie. Wiem, że ostatnio zaniedbuję moje blogi, 
wasze blogi i was. Przepraszam bardzo za to. 
Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Jest mi strasznie głupio, że zniknęłam i nie czytam większości waszych opowiadań, ale ostatnio nie mam ani czasu, ani siły, a do nadrobienia mam bardzo dużo. 
Nie martwcie się, nadrobię to, choćbym miała w wakacje siedzieć i czytać ;P
Chciałabym wam bardzo podziękować za komentarze pod ostatnim rozdziałem. Nie na wszystkie odpowiedziałam, bo już nie miałam na to siły, jednak za wszystkie z głębi serca dziękuję.
Nie wiem czym sobie zasłużyłam na takich czytelników, zwłaszcza, że moja wena ostatnio strzela fochy i to co tutaj zamieszczam, jest poniżej moich oczekiwań. I nie, ja wcale nie marudzę. ;p
Rozdziały piszę z myślą o was i dla was, a wasze komentarze dają mi ogromną motywację do dalszego pisania i walczenia z brakiem weny. 
Więc jeszcze raz dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna :)

A tych, którzy nie komentują, zachęcam by to robili. Jestem ciekawa waszych opini ;)
Buziaki :**

A wszystkim maturzystom życzę powodzenia  :**

czwartek, 17 kwietnia 2014

Trzeci


Każda sekunda bez niej dłużyła mu się w nieskończoność. Jeszcze nigdy tak bardzo mu jej nie brakowało, chociaż była tak blisko. Mógł chwycić jej drobną dłoń. Mógł dotknąć opuszkami palców jej ust. Była tak blisko niego, jednak wydawała się tak bardzo odległa. Chciał by wróciła. Żal po stracie dziecka gdzieś z niego uleciał. Widocznie tak musiało być. Nie mógł pogodzić się z myślą, że Bóg miałby mu odebrać również i ją. Musimy czekać. Ile razy słyszał te dwa słowa, które go tak bardzo bolały. Bezsilność, która go przerażała. Doprowadzała do szaleństwa. Tak bardzo pragnął poczuć jej dotyk na swojej skórze. Pragnął jej ciepłego oddechu, jej delikatnych dłoni w swoich włosach, jej ciepłego głosu. Czasami mu się zdawało, że się poruszyła. Że za chwilę się wybudzi. Nic takiego się nie działo. Czas mijał nieubłaganie, a ona pozostawała taka sama. Śpiąca niczym księżniczka z Disnejowskich bajek. To wyczekiwanie było dla niego najgorsze. Czasami, późno w nocy, gdy wszyscy normalni ludzie już dawno spali, jego dopadały myśli, które go paraliżowały. Co jeśli ona nigdy się nie wybudzi. Lekarze mówili, że wybudzi się po kilku dniach. Minął już tydzień, a ona nadal spała. Siniaki i zadrapania prawie się już zagoiły. A on? On miał w sercu ogromną ranę, która nadal krwawiła. Chciał jej pomóc. Chciał by wróciła. Mówił do niej. Prosił. Błagał. Na nic się to nie zdało. Nie potrafił funkcjonować bez niej. Racjonalne myślenie już dawno go opuściło. Gdyby nie natarczywość lekarzy i jego przyjaciół, to chyba zamieszkałby w szpitalu. Spędzał w nim każdą wolną chwilę. Wiedział w którym momencie przyjdzie pielęgniarka, o której godzinie zadzwoni telefon na końcu korytarza. Wiedział to wszystko. Wiedział też, że musi się z nią pożegnać. Zostawić. Bał się tego. Jakby uważał, że gdy jego przy niej nie będzie, ona przestanie walczyć. A on jej potrzebował. Była dla niego niczym powietrze. Gdy jej nie było zaczynał się dusić. Nie potrafił na niczym się skupić. Nie miał w sobie żadnej energii. Nie spał. Nie jadł. Oparł dłonie o parapet i wpatrywał się w nieokreślony punkt w oddali. Poczuł dziwny ciężar na sercu. Dreszcz przebiegł po jego plecach, a kropla potu spłynęła po jego czole.
-Ja już tak nie potrafię. -wychrypiał głosem pełnym bólu. -Potrzebuję cię. Bez ciebie zaczynam wariować. -kontynuował swój monolog, nie słysząc otwierających się drzwi. -Pamiętasz co sobie obiecywaliśmy w tamtą noc sylwestrową? Że już zawsze będziemy razem. Że będziemy się wspierać. -po policzku blondyna spłynęła pojedyncza łza.- Więc do cholery czemu mnie zostawiłaś? Czemu nie walczysz?!- uderzył pięściami w drewniany parapet. Kolejne łzy bezsilności wypływały z jego oczu. -To nie tak miało wyglądać. Miałem ci się oświadczyć, mieliśmy planować ślub i wybierać ubranka dla naszego dziecka. Ja cię potrzebuję. Nie potrafię bez ciebie żyć. Proszę cię. Musisz być silna. Musisz z tego wyjść. Bez ciebie nic już nie ma sensu. Wróć do mnie.-chłopak się odwrócił. Dostrzegł swoich przyjaciół stojących w drzwiach. Nie chciał by byli świadkami jego chwili słabości. Otarł szybko łzy rękawem. Szatyn i blondynka byli zmieszani. Nie wiedzieli jak się zachować. Zostali nakryci jak podsłuchiwali jego wyznanie.
-Musimy już jechać.- starszy ze skoczków w końcu odważył się przerwać ciszę. Michael zdawał się go w ogóle nie słyszeć. Był jakby nieobecny. -Michi.- Gregor położył dłoń na ramieniu przyjaciela. Ten obdarzył go niewidzącym spojrzeniem.- Musimy już iść.- na wypowiadane słowa kładł nacisk, dając do zrozumienia niebieskookiemu, że nikt nie będzie na nich czekał. Ten nic nie mówiąc usiadł na krześle stojącym po prawej stronie łóżka. Pochwycił dłoń blondynki i przytknął do niej swój policzek. Dwójka jego przyjaciół widziała jak bardzo cierpiał. Dopiero zdali sobie sprawę, jak bardzo ją kochał. Musnął ustami jej dłoń na pożegnanie i wyszedł. Tak po prostu. Bez słowa. Szatyn zdezorientowany pobiegł za nim. A z śpiącą blondynką została Sandra. Obiecała się nią opiekować przez czas zgrupowania. Usiadła na krześle stojącym obok łóżka. Delikatnie poprawiła poduszkę, na której spoczywała głowa drobnej dziewczyny. Wyglądała tak niewinnie. Tylko nie do końca zagojone siniaki i zadrapania przypominały jej o tym, co miało miejsce jakiś czas temu.
-Pewnie i tak mnie nie słyszysz, ale co mi szkodzi spróbować.- zaczęła niepewnie swój monolog.- Wiesz, zawsze ci zazdrościłam. I nie była to chorobliwa zazdrość, żebym ci źle życzyła, czy coś. Nie w tym rzecz. Po prostu to co jest między tobą a Michaelem.. Sama nie wiem. Uczucie pomiędzy wami od samego początku było nieprzewidywalne, ale jednocześnie ogromne. Początkowo sądziłam, że ten ogień się wypali. Myliłam się. Widzę jak bardzo on cię kocha. Widzę jak cierpi. Musisz wrócić do niego. Musisz. A wiesz co najbardziej mnie boli? Michael tak bardzo się o ciebie troszczy, widać, że cię kocha. Tymczasem mój związek zmierza chyba ku końcowi. Zawsze sądziłam, że Gregor jest tym jedynym. Teraz już sama nie wiem. Ostatnio jest jakiś inny. Boję się, że mnie zdradza. Nie przeżyłabym tego. Wiesz, że bardzo chcę mieć dzieci. A on nawet nie chce o tym słyszeć. I wtedy, gdy usłyszałam o twojej ciąży, to tak bardzo zabolało. Bo wiesz. Dziecko mogło by odbudować nasz związek.. tak bardzo bym chciała...- monolog blondynki przerwało dziwne piszczenie aparatu stojącego obok łóżka. Po chwili do sali wbiegli lekarze, a ona została wyproszona na korytarz. Nie docierało do niej co się działo. Patrzyła przez szybę z niedowierzaniem, jak drobne ciało blondynki rażone jest po raz kolejny ładunkiem elektrycznym, który miał przywrócić jej życie. Miny lekarzy nie mówiły nic dobrego. Zapłakała żałośnie siadając na jednym z krzeseł. Ukryła twarz w dłoniach, nie chcąc by ktokolwiek widział ją w takim stanie.
Poczuła przeszywający dreszcz na plecach. Czy to tak miało się skończyć? Miłość, która miała trwać wiecznie, miała zostać przerwana w tak brutalny sposób?


*****

Nikt nigdy nie mówił, że początki miłości są łatwe. Nie każdy spotyka swojego księcia z bajki na białym rumaku, który odmieni życie o 180 stopni. Niektórym zdarza się spotkać obślizgłą żabę, która może i czasami bywa urocza, jednak nie zmieni się w wyśnionego królewicza za sprawą jednego pocałunku. Każda dziewczynka marzy o przeżyciu romantycznej miłości. Pragnie być obdarowywana kwiatami i adorowana. Nie każdej kobiecie jednak przytrafia się taki książę z bajki.
Są również i takie kobiety, które nie znoszą być obdarowywane kwiatami. Do takich osób należała oczywiście Meggi Wagner.
Kobieta po nieudanej randce miała nadzieje, że blondyn sobie odpuści. Co prawda podobał jej się, a na jego widok jej serce przyspieszało swój rytm. Głos rozsądku podpowiadał jej jednak, że nie powinna się angażować. Nie chciała pakować się w związek, który i tak by się rozpadł. Była samowystarczalna. Jak sama się nazywała była singielką z wyboru. Cały jej światopogląd legł w gruzach, gdy po raz pierwszy ich spojrzenia się spotkały. Blondyn nie był jej obojętny, jednocześnie nie chciała by to działo się w tak szybkim tempie. Nie kryła niezadowolenia, gdy którymś razem dostrzegła go siedzącego samotnie w kawiarni, w której pracowała. Siedział przy jednym ze stolików nerwowo bawiąc się serwetką. Na sobie miał błękitną koszulę i ciemne spodnie. Wyglądał jakby wystroił się na randkę, co nie uszło jej uwadze. Podeszła do niego z wyćwiczonym uśmiechem. W jego oczach pojawił się błysk, a na twarzy wykwitł uśmiech.
-Dzień dobry, czy mogę przyjąć zamówienie? -wymówiła bez entuzjazmu wyuczoną formułkę.
-Jeden ładny uśmiech poproszę.- odpowiedział patrząc jej w oczy.
-Obawiam się, że tego nie podajemy. Proponuję jednak szarlotkę z lodami i waniliowe latte.
-Niech będzie dwa razy.- odparł z cwaniackim uśmiechem. Dziewczyna zanotowała zamówienie w notesie i odeszła od stolika. Zrobiło jej się przykro, bo widocznie Michael z kimś się umówił. Nie dawała jednak po sobie poznać, że się tym przejęła. Po chwili stawiała już zamówienie przed nim. Zdziwiła się, gdy posadził ją na krześle naprzeciwko niego. Nie sądziła, że taki drobny chłopak może mieć w sobie tyle siły. Na nic się zdały jej tłumaczenia, że jest w pracy, że nie może. Niebieskooki dopiął swego. Kąciki jej ust mimowolnie uniosły się do góry. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że zaczyna się zakochiwać w blondynie z wzajemnością. Nie zauważyła też momentu, gdy zniknęło gdzieś skrępowanie i nieśmiałość i zaczęli ze sobą rozmawiać jakby się znali od lat. Wszystko działo się szybko. Może za szybko. Podobno by zbudować związek, który przetrwa wszystko potrzeba wiele czasu. Miłość, która wybuchnie gwałtownym płomieniem szybko się wypala, a taka, która zaczyna się od żarzących się węglików potrafi się żarzyć przez wieki..



 ______________________________________________

Przepraszam..
 miałam nie dodawać rozdziałów, które mi się nie będą podobały, ale długo już czekacie, a ja i tak nie stworzę niczego lepszego w najbliższym czasie. 
Ostatnio już nawet pisać nie potrafię.. Zawiodłam. Wybaczcie.

Jedynym plusem jest to, że pierwsza jazda już za mną i nikt nie ucierpiał. 

Kochani, życzę wam wesołych świąt, smacznego jajka, bogatego zająca
 i wszystkiego czego się tam jeszcze życzy :*
 

niedziela, 30 marca 2014

Drugi

 Dla mojego kochanego muchomorka, który mi truje bez przerwy.
Wiesz, ze bez ciebie ten rozdział nie został by napisany.
Dziękuję ci Ann :*


Za masywnym, dębowym biurkiem siedział siwy mężczyzna. Wpatrywał się w zgarbionego młodzieńca, który siedział na krześle, po przeciwnej stronie biurka i zawzięcie analizował słowa lekarza. „Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy”. Słowa te brzmiały w jego głowie, powtarzane niczym echo.
-Co mam przez to rozumieć?-wychrypiał spoglądając w stalowe tęczówki mężczyzny. Wyglądał żałośnie. Lekarzowi zrobiło się go szkoda.
-Pańska narzeczona cudem wyszła żywa z tego wypadku. Proszę jednak zrozumieć, że obrażenia jakie doznała są bardzo poważne..- mężczyzna nie dokończył wypowiedzi, bo młodzieniec mu przerwał.
-Nie jest moją narzeczoną.- wyszeptał, po czym ukrył twarz w dłoniach. W ten sposób chciał ukryć nadpływające łzy.
-Nie rozumiem.- odparł lekarz unosząc w górę brwi.
-Dziś miałem jej się oświadczyć. Rozumie pan? Dzisiejszego wieczoru. Kolacja w drogiej restauracji i oświadczyny. A gdzie siedzimy? W tym cholernym szpitalu. Dziewczyna, którą kocham walczy o życie, a ja mogę tylko bezczynnie siedzieć.- blondyn zapłakał. Lekarz zaczął mu współczuć. Miał długi staż pracy i przekazywanie złych informacji rodzinom pacjentów nie wywoływało u niego już współczucia, jednak w tym młodzieńcu było coś wyjątkowego.
-Panie Hayboeck. Proszę się nie załamywać. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy. Operacja się udała. Teraz wszystko zależy od pani Wagner. Jeśli będzie wystarczająco silna, to wyjdzie z tego cało. -blondyn skierował swoje niebieskie tęczówki na medyka.
-A co z dzieckiem?- wyszeptał łamiącym się głosem.
-Nie mogliśmy nic zrobić.- młody skoczek załkał żałośnie. Cieszył się na wieść, że zostanie ojcem. Był gotowy na wszystkie wyrzeczenia, które się z tym wiązały. Chciał być przy swojej ukochanej i wychowywać ich wspólne dziecko. A teraz bał się, że może stracić i ją.
-Kiedy będę mógł ją zobaczyć?-zapytał po dłuższej chwili.
-Nie prędzej niż pojutrze. Sam pan rozumie. Każde najmniejsza infekcja może skutkować pogorszeniem się stanu zdrowia pani Wagner. Dopóki nie zauważymy poprawy w stanie zdrowia, będzie się pan musiał zadowolić przypatrywaniem się ukochanej przez szybę. A teraz niech pan idzie do domu. Dziś nie ma pan już na co tutaj czekać. Pańska ukochana jest pod dobrą opieką. Proszę coś zjeść i się wyspać. Bo pańskie bezczynne siedzenie jej nie pomoże. Gdyby się coś działo od razu pana poinformujemy. -blondyn wstał i wyszedł z gabinetu na korytarz. Lekarz wyszedł za nim, bo wiedział, że Michael go nie posłucha.
-Panie Schlierenzauer, proszę zabrać pana Hayboecka do domu. Musi coś zjeść i się wyspać. Wasze siedzenie tutaj nie ma sensu. Proszę przyjechać jutro koło południa. Może wtedy będzie coś wiadomo. -mężczyzna odszedł. Szatyn spojrzał na swojego przyjaciela.
-Chodź, odwiozę cię do domu. -wstał i chwycił go za rękę, ciągnąc w stronę samochodu. Matka młodego Hayboecka szła za nimi nic nie mówiąc. Kobieta była cały czas wstrząśnięta tą sytuacją. Schlierenzauer powiedział jej, że Meggi była w ciąży i że przez ten wypadek najprawdopodobniej stracą to dziecko. Kobieta wiedziała, że musi teraz wspierać syna. Wsiedli do samochodu szatyna, po czym pojechali pod dom Michaela. Jego matka chciała zostać, ale on odesłał ją do hotelu. Chłopak potrzebował samotności. Musiał sobie wszystko poukładać. Nie chciał, by jego własna matka musiała oglądać go w takim stanie. Gdy tylko opuścili mury jego domu, zakluczył drzwi i poszedł się przebrać. Garnitur, w którym miał się elegancko prezentować wyglądał żałośnie. Przebrał się w szare spodnie od dresu i białą koszulkę. Nie wiedział co ze sobą począć. Miotał się po domu. Jego umysł był przepełniony myślami o blondynce. Chciał być teraz przy niej. Chciał poczuć ciepło jej skóry. Chciał, by to wszystko okazało się tylko złym snem. Nie mógł zasnąć. Do późnych godzin nocnych chodził bez celu po domu, próbując zrozumieć dlaczego to wszystko spotkało akurat jego. Chciał wiedzieć, czemu dziewczyna, która nosiła pod sercem jego dziecko chciała od niego uciec. Nie zostawiła listu, ani nawet wskazówki, że chce od niego odejść. Nic na to nie wskazywało. Mężczyznę zmorzył jednak sen i zasnął skulony na kanapie.

*****

-Jak to miała wypadek?- Sandra krzyknęła z niedowierzaniem. Cała złość na szatyna, który wybiegł z domu bez słowa i wrócił o późnej porze całkowicie z niej uleciała. Miejsce podenerwowania zajęło przerażenie. -Ale ona.. dziecko.. miała mu dziś powiedzieć. Gregor, a co jeśli ona...?-dziewczyna zaniosła się głośnym szlochem.
-Skarbie nawet tak nie mów. Wszystko będzie dobrze.- Chłopak o czekoladowych oczach objął swoją ukochaną.- Nie płacz skarbie. Ona przeżyje. I jeszcze kiedyś będą mieli dziecko. My też będziemy mieli. Ciiii.- szeptał w jej włosy, a blondynka żałośnie szlochała. Nie mogła pogodzić się z tym co spotkało jej przyjaciółkę. Jedyną osobę, której mogła w pełni zaufać. Meggi. Dlaczego właśnie coś takiego spotkało akurat ją? Dopiero co jej życie miało się ułożyć. Spodziewali się dziecka. I miało się to wszystko skończyć w taki sposób? Ona nie mogła umrzeć. Michael by tego nie przeżył. Ona by tego nie przeżyła. Wtuliła się mocniej w szatyna, a jej spazmatyczny płacz pomału ustawał. Chłopak gładził ją po plecach. On też cierpiał. Ta sytuacja go przerażała. Nagle zaczął się zastanawiać co by zrobił, gdyby był na miejscu Michiego. Co by zrobił, gdyby stracił Sandrę. -Ona musi być silna. I my też musimy być silni. Dla niej.- wyszeptał w jej włosy. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza, która zniknęła gdzieś w jej włosach pachnących lawendą.
-Kocham cię.- szepnęła łamiącym się głosem. Kącik ust szatyna mimowolnie uniósł się w górę.
-Chodź.- pociągnął ukochaną w stronę sypialni. Dziewczyna mu się w pełni poddała. Potrzebowała o wszystkim zapomnieć. Potrzebowała jego bliskości. Potrzebowała jego.

*****

Nie wiedziała gdzie jest. Czuła ciepło. Ciepło i błogość, które przeszywały ją na wskroś. Nie przeszywały one jej ciała, bo zwyczajnie go nie miała. Była istotą bezcielesną. Była nadzwyczajnym bytem. Przepełniało ją uczucie spełniania. Czuła się lekka. Czuła miłość. Miłość w najczystszej postaci. Wszędzie było światło. Nie oślepiało jednak jej, nie raziło w oczy, nie było zbyt nachalne. Światło to było przyjemne, ciepłe. Uczucie błogości trwało dalej. Trwała w tym miejscu i nie wiedziała co dalej. Coś ją ciągnęło do przodu, jednocześnie coś ją trzymało. Czuła, że nie powinna iść dalej. Czuła się niczym latawiec na wietrze, gdy porywa go silny podmuch. Chce lecieć naprzód, w nieznane, chce się poddać tej sile, ale jest jednak ograniczany. Ogranicza go coś. Sznurek, który jest kontrolowany przez człowieka i w odpowiednim momencie zmieni jego kierunek, a w ostateczności ściągnie na ziemie. Ją też coś ściągało. Nie wiedziała co. Czuła wewnętrzne rozdarcie. Czegoś jej brakowało. Za czymś tęskniła. Czegoś jej było potrzeba. Tylko w żaden sposób nie mogła sobie uświadomić czego.

*****

Biel. Wszędzie była biel, której blondyn miał już serdecznie dość. Pozwolono mu w końcu ją zobaczyć. Bał się tego co zobaczy. Żyła. Jej stan się ustabilizował. Nie było już zagrożenia życia. Lekarze oczekiwali, że lada dzień się wybudzi. Podszedł bliżej łóżka i zobaczył ją. Leżała nieruchomo w tej białej pościeli. Była blada. Jej cera prawie zlewała się z bielą pościeli. Jednak biel ta była zmącona. Twarz jego wybranki była pokryta zadrapaniami i siniakami, które przybrały zielonkawo-żółty kolor. Mimowolnie dotknął delikatnie swoimi palcami jej jasnej skóry. Przejechał opuszkami palców po siniaku, który zdobił teraz jej policzek, na którym tak często pojawiał się rumieniec. Myśl o tym jak cierpiała Megi - najważniejsza istota w jego życiu, powodowała, że jego zmysły ogarnęło szaleństwo. Po twarzy mężczyzny spłynęła jedna łza. W ślad za nią spływały kolejne. Jego zmężniałe rysy twarzy wydawały się nagle bardziej chłopięce i niewinne. Jego serce rozdzierało się na drobne kawałeczki, które wielkością były drobniejsze nawet niż łepki od szpilek, którymi przypinała ich wspólne zdjęcia do tablicy korkowej. Zawsze była taka drobna i krucha. Odkąd ją zobaczył chciał ją ochraniać. Teraz jej drobne ciało wyglądało jeszcze bardziej mizernie. Odnosił wrażenie, że kołdra osnuta białą powłoką ją przygniata, nie pozwala oddychać. Delikatnie ujął jej dłoń i przysunął do niej swoją twarz. Oparł na niej swoje czoło, jednocześnie cały czas trzymał jej drobną dłoń w uścisku. Jego słone łzy spływały na jej delikatną dłoń. Bał się, że może ją stracić. Była obok niego. Tak blisko, a jednak tak daleko. Chciał, by się obudziła. Aby obdarzyła go tym swoim uroczym uśmiechem, który zawsze mu serwowała na chwilę przed tym, jak wspinała się na palce, by złożyć na jego ustach pocałunek. Jej usta. Dawniej zawsze były kusząco różowe. Miękkie i ciepłe. Zachęcające do pocałunków. Nigdy nie używała szminek ani innych zbędnych mazideł. Dla niego była idealna bez tego. Zdarzyło się może raz czy dwa, że przejechała usta czerwoną szminką, było jednak to bardziej za namową Sandry niż jej własna decyzja. Teraz jednak te usta miały inną barwę. Barwę przypominającą fiolet. Były blade i szorstkie. Ten widok sprawiał, że jego dusza krzyczała. Dla niego torturą było patrzenie na nią w takim stanie. Jego oddech był nierównomierny, dłonie pociły się bardziej niż przed skokiem na skoczni mamuciej a serce biło szybciej niż bije serce kolibra. Swoją drogą, zadziwiające jak szybko poruszają swoimi skrzydłami te maleńkie ptaszki. Jedynym głosem, który dochodził do jego uszu było miarowe pikanie maszyny, która stała obok łóżka. Gdy uspokoił już swój oddech, do odgłosu pikającej maszyny dołączyło tykanie zegara. Tik-tak. Tik-tak. Młodego skoczka zaczęło ogarniać szaleństwo. W jego głowie rodziło się mnóstwo myśli. Większość z nich kończyła się w miejscu, że blondynka umiera.
-Potrzebuję cię, rozumiesz?- wychrypiał żałośnie. -Nie rób mi tego. Nie zostawiaj mnie samego.-uścisnął mocniej dłoń swojej ukochanej.- Proszę. Bez ciebie moje życie nie ma sensu.- pocałował wierzch jej dłoni. -Wróć do mnie. Potrzebuję cię.- dodał głośniejszym tonem. Głos ten był przepełniony bólem. Zapłakał żałośnie po raz kolejny.
-Panie Haybeck. Niech pan wróci do domu. Jest już późno.- usłyszał za sobą głos lekarza, a na ramieniu poczuł ciężar dłoni mężczyzny. Nawet nie usłyszał kiedy wszedł on do sali. -Siedzi pan tutaj już kilka godzin. Ona potrzebuje odpoczynku. I pan również. Proszę wrócić do domu. Przespać się. Wróci pan do niej jutro.- mężczyzna wyszedł z sali. Zostawił go samego. Chciał zostać przy niej. Wiedział jednak, że nie może, że następnego dnia czeka go trening i nawet Pointner nie ma tyle cierpliwości. Poprawka. Pointner nie posiada czegoś takiego jak cierpliwość czy wyrozumiałość. Gdyby nie wpłynęli na niego inni członkowie sztabu szkoleniowego, to młody Haybeck już dawno wyleciałby z kadry. Niestety. Zgrupowanie czekało go już za kilka dni. Nie chciał zostawić Meggi samej. Fakt, że Sandra obiecała mu czuwanie przy niej wcale nie napawał go optymizmem, tym bardziej nie podnosił go na duchu. -Musisz być silna. Dla mnie. Dla nas.-wyszeptał, po czym złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Przyglądał jej się uważnie jeszcze przez chwilę w oczekiwaniu, czy się przypadkiem nie zbudzi. Łudził się, że jej oczy zaraz się otworzą, niczym w historii o śpiącej królewnie. W jego sercu żyła nadzieja, że będzie jej księciem, który zbudzi ją ze snu. Nic takiego jednak się nie stało. Nadal spała. Jej klatka piersiowa poruszała się nieznacznie. Oddychała. Tak bardzo chciał poczuć jej ciepły oddech na swojej skórze. Jej dłonie wplątujące się w jego włosy. Jej wargi na jego wargach. Chciał by ona stała się nieodłącznym elementem jego życia. Budzić się każdego ranka i zasypiać przy niej. Obdarowywać kwiatami, pocałunkami. Pisać listy miłosne. Wyznawać jej miłość przed zaśnięciem i witać ją tym wyznaniem zaraz po przebudzeniu. Chciał stanąć razem z nią na ślubnym kobiercu. Stworzyć rodzinę, mieć dzieci. Tak bardzo chciał. Ale nie mógł. Nie teraz. Teraz wszystko zależy od niej. To ona musi walczyć, by ich wspólna przyszłość była możliwa. -Musisz być silna. Musisz.- powtórzył cicho i wyszedł z sali. Tak po prostu. Wyszedł i skierował się w stronę domu. Musiał się odreagować. Czuł narastającą w nim złość wywołaną bezsilnością. Zaczął biec przed siebie. Płuca zaczęły go palić, a nogi po jakimś czasie zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Nie przerwało to jego szaleńczego biegu. Zatrzymał się dopiero gdy był przed domem. Zatrzymał się. Oddychał ciężko. Wszedł do środka i zakluczył drzwi. Oparł się plecami po ścianie i osunął się po niej na podłogę. Nie powstrzymywał już łez, które płynęły niczym wartki strumień górski, który to mijali na jednej z ich pieszych wycieczek w Alpy. Zachwyciła się nim wtedy. Pamiętał jej uśmiechniętą twarz, gdy ochlapała go wodą i tą jej niewinną minę. Pamiętał też, że gdy chciał ją ochlapać, ona wpiła się w jego usta i zapomniał nagle o całym świecie. Chciał by tak było i tym razem. Został z tym sam. Przytłoczony tym jaki los zgotowało mu życie. Otarł policzek rękawem, ale na miejscu startych łez pojawiały się nowe. Podobno prawdziwi mężczyźni nie płaczą. Cóż. Albo Michael nie jest prawdziwym mężczyzną, albo nie kochali nigdy oni miłością prawdziwą. Bo jak można siedzieć bezczynnie, gdy miłość ich życia balansuje gdzieś na granicy życia i śmierci. Lekarze zrobili wszystko co było w ich mocy. Reszta zależy od niej. Od tego czy będzie walczyła o ich wspólne szczęście, czy odda tę walkę walkowerem.

*****

Jej spokój i harmonię coś zaburzyło. Dała krok na przód. Chciała poznać źródło tej błogości. Natura ludzka charakteryzuje się ciekawością. Pytanie czy była jeszcze człowiekiem. Przybliżyła się do poznania odpowiedzi, gdy nagle stało się coś niespodziewanego. Usłyszała go. Głos. Męski, zachrypnięty, męski. Przeszył ją na wskroś i zmusił do cofnięcia się.
-Wróć do mnie. -skupiała się na źródle tego głosu. Próbowała je odnaleźć. Skupiła na tym całą swoją uwagę.- Potrzebuję cię. -prośba ta pociągnęła ją w stronę głosu. Czuła się trochę jak w zawodach na przeciąganie liny. Z tą różnicą, że ona była liną. I balansowała na granicy. Wyczekiwała na ponowne usłyszenie głosu, ale nic takiego nie nastąpiło. Jej umysł powtarzał niczym echo „potrzebuję cię” ale siła głosu słabła, aż w końcu stała się niesłyszalna. Powróciła do sytuacji początkowej. Do punktu równowagi. Kto wygra te zawody? Co będzie silniejsze? Ciekawość poznania co dalej, czy głos, który ją tak bardzo kusi i przyciąga. Postanowiła poczekać. Uczucie spełnienia i miłości, które odczuwała już po chwili sprawiło, że zapomniała o głosie. O jego prośbie. Zatraciła się w błogości. W niebycie. W nieistnieniu.

Ale istniała. Była namacalna. Jednak tak bardzo odległa, choć była na wyciągnięcie ręki..

*****


Wracała do mieszkania po ciężkim dniu w pracy. Nie marzyła o niczym innym jak o gorącej kąpieli. Nie czuła palców u stóp. Zawsze kochała wakacje, jednak teraz była gotowa je znienawidzić. Weszła na klatkę schodową, po drodze minęła blondynkę, która obdarzyła ją promiennym uśmiechem. Zdawało się, że była to jej sąsiadka. To od niej pożyczyła cukier. No może nie bezpośrednio od niej, bo pożyczyła go od szatyna, ale z pewnością był to jej cukier. Odwzajemniła uśmiech i po chwili stanęła przed drzwiami swojego mieszkania. Ku jej zaskoczeniu na wycieraczce leżał bukiet żółtych róż. Z niedowierzaniem podniosła bukiet, otworzyła mieszkanie i weszła do środka. Wstawiła kwiaty do wazonu i odczytała bilecik.
„Mam nadzieję, że właścicielka najbardziej hipnotyzujących oczu da się zaprosić na kolację. Wpadnę o 19.”

Zerknęła na zegar i zamarła. Według wskazówek zegara miała nieco ponad godzinę. Nie zastanawiając się dłużej poszła do łazienki wziąć relaksującą kąpiel. Do dwudziestu minutach moczenia się w wannie mogła się wziąć za przygotowanie się do randki. Nie była pewna kto ją zaprosił. Może jeden z sąsiadów? Znała ich tylko z widzenia, kilka razy wymienili się uprzejmościami. Rozczesała swoje włosy, które wcześniej miała splecione w warkocz i psiknęła się perfumami. Rzęsy podkreśliła tuszem. Przejrzała się w lustrze. Była zadowolona z efektu. Ubrała na siebie kremową, prostą sukienkę przed kolano i była gotowa. Dobrała do tego turkusowe korale i po chwili usłyszała dzwonek do drzwi. Uśmiechnięta otworzyła drzwi i ujrzała jego.
-To ty.- powiedziała bez przekonania. Blondyn niezrażony tym co właśnie powiedziała, podał jej kwiaty i obdarzył zniewalającym uśmiechem.
-Pięknie wyglądasz.- powiedział, gdy wzięła od niego kwiaty. Jej policzki oblał rumieniec, co dodało jej uroku. Była niczym lalka porcelanowa. Delikatna i krucha. Jeden fałszywy ruch mógł wszystko zepsuć.
-Dziękuję. -wymamrotała cicho i poszła włożyć kwiaty do wazony. Młodzieniec stał w drzwiach wyczekując -Cholera jasna!- usłyszał z głębi mieszkania i po chwili znalazł się przy blondynce.- właśnie dlatego nienawidzę róż.- wysyczała ssąc palec, który zraniła kolcem róży.
Dalsza część wieczoru należała do średnio udanych. Blondynka wyraźnie straciła humor. Nawet jego próby zabawiania jej żartami okazały się fiaskiem. Zrezygnowany odprowadził ją do domu.
-Tak właściwie to nawet nie zapytałem cię o imię.- wypalił gdy stali przed drzwiami jej mieszkania. Spojrzała na niego zaskoczona. Też o tym zupełnie zapomniała.
-Magdalena- wyciągnęła dłoń w jego kierunku.
-Michael-uścisnął delikatnie jej dłoń. Ich spojrzenia się spotkały, magia jej oczu zaczęła na niego działać. Nie trwała jednak zbyt długo, bo dziewczyna odwróciła wzrok. -Dobranoc Meggi- odparł chłopak, po czym złożył na ustach dziewczyny szybki pocałunek i odszedł, zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. Dziewczyna zniknęła za drzwiami mieszkania. Oparła się o nie i głęboko oddychała. Czuła dziwne uczucie w żołądku. Na twarzy widniał uśmiech, a policzki piekły od rumieńców. Miała mnóstwo wątpliwości. Niewątpliwie jednak blondyn miał na nią niepokojący wpływ. Nie tylko ją dręczyły wątpliwości. Blondyn czuł się gorzej niż ona. Nie mógł spać. Nie wiedział co ze sobą począć. Nie mógł usiedzieć w miejscu dłużej niż dziesięć minut.
-Stary, ty się chyba zakochałeś.- zażartował Stefan widząc jak ten chodzi nerwowo po mieszkaniu przyjaciela. -Idę spać. Nie zdemoluj mi mieszkania.- zaśmiał się i zostawił blondyna sam na sam z myślami. Czy to prawda? Zakochał się? Trafiła go strzała amora i sprawiła, ze jego serce bije szybciej. Bije dla niej. A co jeśli ona nie czuje tego samego? Jeśli go wyśmieje, a ten pocałunek tylko dolał oliwy do ognia? Wiedział jedno. Nie odpuści bez walki. Wiedział, że czeka go jednak poważna rozmowa. Podobno cel uświęca środki. Podobno.. 


____________________________________________________________
Witajcie moje kochane.
Po pierwsze bardzo bym chciała podziękować za wszystkie komentarze. Nawet nie wiecie jakiego powera mi dajecie. Jesteście kochane i najlepsze.
I przyznam szczerze, że gdyby nie te komentarze, to nie jestem pewna, czy w ten weekend by coś powstało.. Szczerze wątpię.
Jeśli doszukacie się w rozdziale jakiś błędów, literówek, mieszania czasów to wybaczcie mi, ale zważywszy na to, że za punkt honoru wzięłam sobie dodanie rozdziału w ten weekend powinnyście zrozumieć. Pisanie po nocy mi nie służy, jednak mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Długość w końcu mnie zadowala :) 
I teraz wiadomość, która was pewnie mniej ucieszy. Kolejny dopiero za dwa tygodnie.
I nie. Ja wcale nie jestem okrutna. Ja po prostu zaczynam kurs na prawo jazdy i przez najbliższe dwa tygodnie nie będę miała na nic czasu. A że oceny są jakie są, to czas jaki mi zostanie (a dużo go nie będzie) będzie trzeba poświęcić na naukę.
Tak więc za 2 tygodnie ponownie się odezwę.
Buziaki :**